[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oczy, mięśnie ud i łydek drżały i groziły kurczami, a na dużym palcu u lewej nogi miała już
chyba pęcherz.
Rand usadowił sokoła na grzędzie. %7ładen z nich, jak zauważyła ponuro Leigh, nie był
wcale zmęczony.
Dojrzałaś do odpoczynku?
Raczej tak.
W bagażniku jest koc, rozłóż go na trawie. Wziąłem małą wałówkę. Chcesz się czegoś
napić, może piwa?
Wspaniała propozycja.
Leigh była już gotowa zlizywać krople rosy z liści. W gardle jej zaschło, jakby cały dzień
spędziła na pustyni, i to w letni dzień. Znalazła niebieski koc i bez zwłoki rozłożyła go na
trawie. Była wykończona. Zwaliła się na koc resztką sił.
Niskie popołudniowe słońce świeciło jej w oczy. Przymknęła powieki i poczuła, że zaraz
zaśnie. W powietrzu unosił się zapach dzikich kwiatów, trawy i koniczyny. Cudowne świeże
powietrze wypełniało jej płuca. Gdy Rand na chwilę przesłonił słońce, Leigh nawet nie
drgnęła.
Czyż to możliwe, że chwilowo szanowna pani nie jest gotowa na podbój Mount
Everestu?
Oczywiście, że jestem gotowa. Możemy ruszać.
Właśnie widzę odpowiedział Rand. Zanim jednak ruszymy, czy najlepsza harcerka,
jaką w życiu spotkałem, może jeszcze odpocząć przez chwilę i zaspokoić pragnienie?
Leigh otworzyła lewe oko. Jedyna rzecz na świecie, która mogła jej przypaść do gustu
bardziej niż widok tego mężczyzny, to właśnie puszka zimnego piwa, którą jej podał.
Podparła się łokciem i szybko wypiła parę łyków. Potem zawahała się, czy pić więcej.
Niezależnie od tego, jak bardzo była spragniona, musiała pamiętać, że od paru godzin nic nie
jadła.
Nie martw się tym. Tubylcy nazywają to piwo ciekłym chlebem. To nie to samo, co
amerykańskie piwo. Nie twierdzę, że nie ma w nim alkoholu, ale musiałabyś wypić z tuzin
puszek, aby poczuć jakiś efekt.
Czytasz w moich myślach? spytała podejrzliwie, ale uwierzyła w jego zapewnienia i
dalej piła cierpkie piwo. Gardło jej wyschło na wiór.
Godzinę temu zapytałem towarzyszącą mi damę, czy nie ma ochoty na coś do picia
wspomniał mimochodem Rand. Powiedziała, że niczego jej nie brakuje. Gdy pytałem ją
kilkakrotnie, czy nie jest zmęczona, odrzekła Nie, na Boga .
Na pewno nie powiedziałam Nie, na Boga takim fałszywym sopranem zaprzeczyła
Leigh.
To prawda. Powiedziałaś to niewypowiedzianie kuszącym altem.
Rand przyklęknął u jej stóp i zdjął jej buty. Wpędził ją w ten sposób w straszne
zakłopotanie, ale Leigh nie protestowała. Z przyjemnością poruszała swobodnymi palcami
stóp.
Rand, nie opuściłabym drugiej części tej wyprawy za całą herbatę, jaką piją w Chinach,
ani za klejnoty Korony brytyjskiej.
Czy chcesz w ten sposób powiedzieć, że dobrze się bawiłaś?
Dobrze to za mało powiedziane, Krieger. Nigdy w życiu niczego takiego nie przeżyłam.
Kiedy Leigh opróżniała puszkę, Rand wyciągnął się obok niej na kocu, wsparł głowę na
przedramieniu i przymknął powieki. Uśmiechał się z zadowoleniem, wydawał się rozluzniony
i rozleniwiony. Sprawiał nieomal niewinne wrażenie.
Leigh nie dała się zwieść. Przewróciła się na brzuch i podparła dłonią podbródek. W tej
pozycji mogła się uważnie przyjrzeć najgrozniejszemu mężczyznie, jakiego w życiu spotkała.
Choć leżeli tuż obok siebie, Rand nawet nie spróbował jej dotknąć. Mimo to nie czuła się
bezpiecznie.
Tego popołudnia zdrowo ją wystraszył. Wciąż jeszcze czuła gorączkowe bicie serca i
pulsowanie w skroniach. Miała ochotę śmiać się z siebie. Według wszelkich racjonalnych
kryteriów, Rand nie zrobił niczego, co można by uznać za niebezpieczne lub grozne.
Jednak jeszcze nigdy w życiu Leigh nie przeżyła takiego popołudnia.
Początek nie zapowiadał przyszłych emocji. Szli parę kilometrów przez pola i łąki. Trawa
sięgała do kolan, a popołudniowe słońce przypiekało jej kark i ramiona. Sokół podróżował na
ramieniu Randa. Leigh czekała niecierpliwie, aż coś się wydarzy i czuła się jak piąte koło u
wozu. Cały czas martwiła się, że nie wytrzyma kondycyjnie, że zrobi coś nie tak i że
zwymiotuje na widok łupu Basty. Na szczęście wokół nie widziała niczego, na co sokół
mógłby zapolować. Jednak jej zmysły nie były dostatecznie wrażliwe na dziką naturę.
Co innego Basta i Rand. W pewnym momencie, zupełnie bez uprzedzenia, Rand zerwał
kaptur z głowy sokoła, rozwiązał rzemień i wyrzucił ptaka w powietrze. Basta poszybował
prosto w słońce.
Mijały sekundy, potem minuty. Wreszcie Leigh dostrzegła stadko burych ptaków,
szybujące nisko nad łąką. Basta niemal zupełnie zniknął, leciał tak wysoko, że wyglądał jak
mały punkcik na niebie. Wreszcie wybrał ofiarę i nagle zanurkował. Zbliżał się do
przeciwnika z prędkością pocisku.
W tym momencie Rand poczęstował ją wodą z manierki. Jednocześnie znów podkreślił
różnicę między jastrzębiami i sokołami. Jastrząb zabija dla radości, jaką mu sprawia mord,
natomiast sokół tylko wtedy, gdy jest głodny. Nie ma w nim żadnej złośliwości ani
nienawiści. Zabija, ponieważ od tego zależy jego życie.
Leigh przełknęła kilka łyków wody. Zrozumiała, czemu Rand powtarzał tę lekcję. Chciał
w ten sposób odwrócić jej uwagę od widoku Basty zabijającego ofiarę. Wzruszyła ją ta troska
o jej uczucia, zwłaszcza że Rand całą uwagę skoncentrował na sokole. Mówił przyciszonym
głosem, cały czas wpatrywał się w ptaka, swoją postawą zdradzał napięcie, czujność i
oczekiwanie, zupełnie tak, jakby jego życie zależało od sukcesu Basty.
Wkrótce sokół przeleciał nisko nad ich głowami i rzucił na ziemię martwą zdobycz.
Krążył ponad nimi i obserwował, jak Rand podniósł ofiarę i schował do torby. Ku przerażeniu
Leigh, Basta ponownie poszybował w górę. Bała się, że sokół nigdy nie wróci, ale ptak i jego
opiekun w pełni się rozumieli. Widocznie porozumiewali się ze sobą w jakiś tajemniczy
sposób.
Minęły długie minuty i Basta nie wracał, aż nagle rozległ się szum skrzydeł, Rand
podniósł w górę ramię, nie wiadomo skąd pojawił się sokół i przysiadł na jego dłoni. Zacisnął
szpony na rękawicy i dziobem zaczął wygładzać nastroszone pióra.
Nawet Leigh potrafiła poznać, że Basta był podniecony i rozochocony polowaniem.
Wyglądał jak dziewczyna wracająca z pierwszego balu lub jak chłopak, który właśnie strzelił
gola w meczu szkolnych drużyn. Rand poczęstował go kawałkiem mięsa, ale było rzeczą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]