[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyludnić.
Urszula czekała na mnie w milczeniu. Kiedy w domu Filippa zgasły ostatnie światła,
powiedziałem do niej:
- To moja wina. Pozbawiłem go aniołów stróżów, przez co on mógł oddać się swym
fanaberiom. A uczyniłem to dlatego, że chciałem być z tobą, tak jak on jest teraz ze swoją
zakonnicÄ….
- Nie wiem, o czym ty mówisz, Vittorio - odrzekła. - Czym są dla mnie księża i zakonnice?
Nigdym nie powiedziała nic, co mogłoby cię zranić, ale powiem to właśnie teraz. Nie stój tu,
opłakując śmiertelników, których niegdyś kochałeś. Jesteśmy już małżeństwem i nas nie wiążą
żadne śluby zakonne. Chodzmy stąd. A jeśli pragniesz pokazać mi przy świetle lampy cudowne
obrazy tego malarza, zaprowadz mnie tam, gdzie sportretował on anioły swoim pędzlem i farbą.
Stanowczość Urszuli nieco mnie otrzezwiła. Znowu ucałowałem jej dłonie, położyłem je na
moim sercu i raz jeszcze ją przeprosiłem.
Jak długo staliśmy tam razem - nie wiem zaprawdę. Chwila za chwilą mijały... Słyszałem
plusk płynącej gdzieś wody i jakieś odległe kroki, ale wszystko to nie miało znaczenia pośród tej
gęstej florenckiej nocy, w pobliżu cztero - i pięciopiętrowych pałaców, starych wież i kościołów; i
wśród tysięcy śpiących dusz ludzkich...
Przestraszyło mnie światło, które opadło nagle jasnożółtymi promieniami. Jedna ze
strużek światła przecięła na pół postać Urszuli, a gdy kolejne rozjaśniły uliczkę za naszymi
plecami, zrozumiałem, że zapalano świece w warsztacie Fra Filippa.
Odwróciłem się w chwili, gdy w drzwiach zazgrzytał przesuwany rygiel. Odgłos ten odbił
się echem od ścian okolicznych budynków. W zakratowanych oknach górnych pięter nadal było
ciemno.
Nagle drzwi się otwarły, uderzając niemal bezgłośnie o ścianę. W prostokątnym otworze
ujrzałem szerokie, choć płytkie pomieszczenie, wypełnione przepięknymi płótnami, pod którymi
jaśniały ogniki licznych świec.
Widok ten zaparł mi dech w piersiach. Zacisnąłem dłoń na głowie Urszuli, a drugą ręką
wskazałem przed siebie.
- Otóż i oni, obydwaj. To Zwiastowanie. - wyszeptałem. - Widzisz tych aniołów, tam, na
klęczkach? Tam. I tam. Aniołowie klęczący przed Najświętszą Panienką.
- Widzę - odparła. Czułem, że jest zachwycona. - Są jeszcze wspanialsi, niż
przypuszczałam. - Chwyciła mnie za ramię. - Nie płacz, Vittorio, chyba że są to łzy zachwytu.
- Czy to rozkaz, Urszulo? - spytałem. Oczy zaszły mi mgłą, toteż ledwie dostrzegałem
klęczące postacie Ramiela i Seteusa.
Gdym tak próbował rozjaśnić swój wzrok... Kiedym próbował uporządkować myśli i
pozbyć się bolesnej guli w gardle, zdarzył się cud, którego obawiałem się jak niczego na tym
świecie, którego wszakże pragnąłem, o którym marzyłem...
Z płótna wyłonili się oto jednocześnie moi jasnowłosi aniołowie, przystrojeni w jedwabie,
zwieńczeni aureolami. Odwrócili się, spojrzeli na mnie i zaczęli się ruszać, przez co z płaskich
figur zamienili się w pełnowymiarowe postacie.
Gdy stanęli na kamiennej posadzce pracowni Filippa, po uścisku Urszuli zorientowałem
się, że ona również widzi te same cudowne poruszenia. Zakryła usta dłonią.
Oblicza ich nie wyrażały gniewu czy smutku. Patrzyli na mnie tylko, a w tych łagodnych
spojrzeniach kryło się potępienie aż nadto dla mnie zrozumiałe.
- Ukarzcie mnie - szepnąłem. - Ukarzcie mnie. Pozbawcie mnie oczu, bym nigdy już nie
mógł oglądać waszego piękna.
Ramiel powoli pokręcił głową. W ten sam sposób odmówił mi stojący obok niego Seteus.
Obydwaj mieli - jak zwykle - bose stopy i wielowarstwowy strój z lekkich materiałów. Nadal
wpatrywali siÄ™ we mnie uporczywie.
- A zatem, na jaką karę zasługuję? - spytałem. - I jak to się dzieje, że ciągle mogę was
widzieć? - Znowu zalewałem się łzami jak dziecko, i to pomimo milczącej przygany Urszuli, która
swoim spojrzeniem chciała mnie znowu uczynić mężczyzną.
Ja zaś płakałem dalej. - Jak mnie ukarzecie? I dlaczego mogę was widzieć?
- Zawsze będziesz nas widzieć - odrzekł cichym i łagodnym głosem Ramiel.
- Za każdym razem, gdy spojrzysz na któryś z obrazów Filippa - powiedział Seteus -
zobaczysz również nas. Albo inne anioły.
Nie było w tych słowach cienia osądu. Wyczułem jedynie tę samą cudowną pogodę ducha i
uprzejmość, którą zawsze mnie raczyli.
Na tym jednak się nie skończyło. Za ich plecami ujrzałem bowiem ciemne kształty moich
własnych aniołów stróżów - tego poważnego duetu, który tonął teraz w swych ciemnoniebieskich
szatach.
Jakże wymowne były ich spojrzenia: twarde, pogardliwe, lodowate i pełne dystansu...
Z moich otwartych ust dobył się krzyk, przerażający krzyk. Mimowolnie budziłem
otaczającą mnie noc, tę bezkresną noc, która sunęła nad tysiącami spadzistych czerwonych
dachów, ponad wsiami i górami, pod rozgwieżdżonym niebem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]