[ Pobierz całość w formacie PDF ]
księżyca, nic się nie poruszało.
- Jak twoja twarz? - zapytał.
- Czuję się, jakby mój nos był złamany, ale nie jest.
Nos był gorący w dotyku, skóra na grzbiecie napięła się przez
opuchliznę. Ledwie mogłem domknąć lewe oko, lecz - ku moje-
mu zaskoczeniu - nie bolało mnie.
- Chcesz pomóc go wyciągnąć? - spytałem.
211-
Dwa trzaśnięcia drzwiczek odbiły się echem w sosnowym
lesie i od zboczy. Sowa zahukała gdzieś nad nami, a ja wyobra-
ziłem ją sobie siedzącą na łuszczącym się konarze sękatej sosny,
wielkooką, nasłuchującą. Byłem lekko wstawiony brandy i zata-
czałem się odrobinę w drodze na tył cadillaca.
Walter wsunął klucz do zamka i otworzył bagażnik. Orson le-
żał na brzuchu z rękoma wyciągniętymi nad głową. Bez wahania
chwyciłem go za ramiona, wywlokłem z bagażnika i pozwoli-
łem mu upaść na trawę. Chociaż nie miał na sobie koszuli, mróz
go nie otrzeźwił. Walter otworzył tylne drzwi, a następnie pod-
niósł stopy mojego brata. Wepchnęliśmy go na tylne siedzenie,
a Walter wspiął się na niego i skuł mu nadgarstki za plecami.
Odwracając Orsona, pięć razy solidnie przyłożył mu w twarz.
Nie odezwałem się ani słowem.
Spiesznie wskoczyłem z powrotem na swoje miejsce w aucie.
- Włącz ogrzewanie - poprosiłem. - Jest cholernie zimno.
Walter uruchomił silnik, który bezgłośnie zaczął pracować
na jałowym biegu. Pochyliłem się i przybliżyłem twarz do kra-
tek nawiewu, pozwalając, by ogrzane powietrze rozmroziło mi
policzki.
- Orson - powiedziałem, klękając na fotelu i odwracając się
do tyłu.
Leżał nieruchomo na brzuchu, rozciągnięty od drzwi to drzwi.
Widziałem jego twarz - miał zamknięte oczy. Sięgnąłem na tylne
siedzenie, chwyciłem go za ramiona i brutalnie nim potrząsną-
łem, lecz on nie wydał z siebie żadnego dźwięku.
Wspiąłem się na tylne siedzenie i uklęknąłem na podłodze,
żeby znaleźć się z nim twarzą w twarz.
- Orson - powtórzyłem tak blisko jego warg, że mógłbym
go pocałować. - Obudź. Się. - Uderzyłem go w twarz. Całkiem
dobrze się z tym czułem. - Obudź się! - Wrzasnąłem, lecz on ani
drgnął. - Niech to szlag. - Przepełzłem z powrotem na przednie
siedzenie. - Zgaduję, że po prostu zaczekamy.
212-
- Ile mu podałeś? - zapytał Walter.
- Piętnaście miligramów.
- Słuchaj, nie chcę tu tkwić przez całą noc. Po prostu daj mu
antidotum.
- To by go mogło zabić. To wstrząs jak wszyscy diabli. Po-
winniśmy mu pozwolić samemu dojść do siebie, jeśli zdoła.
Wpatrywałem się w autostradę i widziałem, że światła jakie-
goś auta nagle pojawiają się i znikają.
- Tam w Wyoming - odezwałem się - można zobaczyć świa-
tła z odległości dwudziestu czy trzydziestu mil. - Odchyliłem
oparcie fotela i obróciłem się na prawy bok, twarzą do drzwi.
- Walterze?
-Tak?
- W Wyoming zabiłem człowieka.
Nie odpowiedział. Przez jakiś czas milczeliśmy.
- Pamiętasz to przyjęcie, które urządziłem w maju? - spyta-
łem wreszcie.
- Owszem.
- Stale wracam myślami do tamtej nocy. Siedzieliśmy sobie
na mojej przystani...
- Nieźle podpici, jeśli dobrze pamiętam.
- Uhm. Wyraźnie sobie przypominam, co myślałem: ty to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]