[ Pobierz całość w formacie PDF ]
torby. Po chwili wyciągnęła jedwabną apaszkę w złoto-brązowe
wzory.
- Skoro nie mamy nic innego, to musi wystarczyć, by ochronić
twoją głowę przed słońcem. Spróbuj z tego zrobić coś w rodzaju
turbana.
Wykonała jego polecenie, chociaż nie przyszło jej to łatwo, gdyż
ból w lewym ramieniu odezwał się od razu ze zdwojoną siłą.
- Nie wiem, czy to coś da - zauważyła, kręcąc głową z
powÄ…tpiewaniem.
- Gdybyś miała już kiedyś udar słoneczny, nie mówiłabyś tak.
- A ty nie potrzebujesz ochrony? - spytała akurat w momencie,
gdy zaczął obwiązywać głowę płócienną niebieską chustą.
77
RS
Zrobił to bardzo zręcznie i sprawnie, a Lea na chwilę
zaniemówiła. Teraz nie mogło być nawet śladu wątpliwości co do
jego indiańskiej krwi. Dumne i szlachetne rysy smagłej twarzy nigdy
nie wydawały jej się równie wyraziste jak teraz.
- Nałóż dość grubą warstwę - polecił, podając jej słoik z
kremem. - Musimy ochronić skórę przed promieniami słońca.
Z lekkim zdziwieniem patrzyła na białe smugi kremu na jego
brązowej skórze.
- Myślałam, że Indianie nie potrzebują ochrony przed słońcem -
zażartowała.
- Każdy potrzebuje - uśmiechnął się. - Na przykład pewne
plemię z Wielkich Równin używało w tym celu oliwy, którą
wytłaczano ze słoneczników. Smarowano nią całe ciało. - Spojrzał
uważniej. - Masz już trochę zaróżowiony nos. Zostawiłbym na nim
trochÄ™ kremu bez wklepywania. Dobrze, czy potrzebujesz jeszcze
czegoÅ› z twojej torby?
- Nie.
- Zostawię nasze bagaże przy zboczu.
Gdy się oddalił, ostrożnie dotknęła dłonią lewego ramienia.
Bezustannie przeszywał je ostry ból, który promieniował aż do łokcia.
Jednak ręka nie wydawała się spuchnięta. Może poprosić Reilly'ego,
by ją obejrzał? Ach, prawda, mają mało środków opatrunkowych, w
dodatku nalegał, żeby wyruszyli jak najwcześniej, póki jeszcze jest
chłodno. W takim razie rana może poczekać. Na pewno się zasklepia,
nic dziwnego, że przy tym boli, jest przecież dość głęboka.
- Gotowa do wymarszu?
78
RS
- Jasne.
Zauważyła, że ze swoich dwóch koszul przygotował coś w
rodzaju plecaków. Założył jej lżejszy z nich, zawierający płachtę i
naczynia, sam zaś sięgnął po bardziej wypchany, w którym
znajdowała się apteczka, pudełko z jedzeniem i latarka.
- Masz - wręczył jej jeden z drągów, które służyły w ciągu dnia
jako podpórki do płachty.
- Po co mi to? Do obrony przed wężami?
- Przyda się przy marszu. Pomoże ci zwłaszcza na bardziej
stromych odcinkach zbocza. - Starannie zadeptał resztki żaru i
używając kija, wymieszał je z piaskiem. - Gotowa?
- Mhm. - Poprawiła plecak i ni z tego, ni z owego roześmiała się.
- Czuję się jak squaw, niosąca na grzbiecie małego indiańskiego
brzdÄ…ca.
Zaśmiał się również, a w jego oczach pojawił się dziwny błysk.
- W takim razie w drogę, moja indiańska kobieto. Ruszył
pierwszy, narzucając równe, nie za szybkie tempo.
Niedługo potem płaskowyż obniżył się, przechodząc w górskie
zbocze. Niemal spod ich stóp wyskoczył zając i zniknął za skałą.
Tkwiąca nieruchomo na kamieniu jaszczurka tylko wysunęła język na
ich widok. Poranne słońce wisiało dopiero nad samą linią horyzontu
niczym blado-żółta kula.
79
RS
ROZDZIAA SZÓSTY
Strużki potu spływały jej po skórze, denerwująco łaskocząc.
Początkowo lekki tobołek teraz wydawał się być coraz cięższy, w
dodatku boleśnie obcierał ramiona.
Słońce stało niemal w zenicie, zsyłając na ziemię bezlitosny żar.
Lea przystanęła na chwilę i oparła się na swoim kiju, próbując
chwycić oddech. Mięśnie jej nóg drżały z wysiłku. Z rozpaczą
popatrzyła na stok przed sobą. Przez całe przedpołudnie schodzili w
dół, lecz wciąż nie dotarli na dno doliny.
- Do licha ciężkiego, daleko jeszcze? - zawołała z gniewem.
Reilly zatrzymał się również, kilka metrów przed nią i odwrócił
siÄ™.
- W górach trudno ocenić odległość - wyjaśnił.
- Mnie to mówisz - mruknęła ironicznie. - Już zdążyłam się
zorientować.
- Chcesz odpocząć tutaj, czy wolisz poczekać, aż zejdziemy na
dół?
- A kiedy to będzie? Za rok? - spytała ze znużeniem. - Ile czasu
minęło od ostatniego postoju? - zatrzymywali się bowiem co godzina
na dziesięć minut.
- Trochę więcej niż kwadrans.
Chyba był to najdłuższy kwadrans w moim życiu, pomyślała z
goryczą. Zacisnęła zęby i podniosła kij.
- Idziemy - zdecydowała zrezygnowana.
80
RS
Podjęli mozolną wędrówkę, posuwając się zygzakami w dół
stromego stoku. Pomyślała, że wolałaby chyba usiąść na swoim
tobołku i po prostu zjechać na dół po sypkim żwirze. Ramię
dokuczało coraz mocniej. Gdy trzymała je luzno, ból rósł, wsunęła
więc lewą dłoń za pasek od spodni, by trzymać rękę nieruchomo.
Trochę pomogło, teraz jednak musiała wkładać więcej wysiłku w
utrzymywanie równowagi, co chwilami stawało się dość trudne.
W dodatku buty obcierały ją niemiłosiernie i wiedziała, że lada
moment zrobią jej się bąble na piętach. Zmuszała się do wykonania
każdego następnego kroku. Od czasu do czasu sprawdzała, czy Reilly
nie oddalił się zanadto, ale głównie koncentrowała się na tym, co ma
pod nogami. Przestała patrzeć, ile drogi jeszcze przed nimi. Przestała
myśleć o bólu i pragnieniu, przestała liczyć czas. Nie miała pojęcia,
czy szła godzinę, czy może cztery, kiedy wreszcie grunt pod stopami
stał się równy.
- Odpoczniemy tu przez kilka godzin, by uniknąć wędrówki
podczas największego upału - oznajmił Reilly.
Nawet nie miała siły, by się ucieszyć. Ciężko opadła na kolana i
ostrożnie zdjęła plecak, by nie urazić lewego ramienia. Z najwyższą
ulgą przyjęła podaną manierkę. Mogłaby ją wypić do samego dna,
lecz pamiętała, że woda jest tu bezcennym skarbem. Pozwoliła sobie
tylko na jeden malutki Å‚yk.
Reilly rozwiązał jej tobołek, wyjął płachtę i umocował ją na
drągach. Zauważyła, że wyglądał tak, jakby mógł przejść jeszcze
dziesięć takich gór, nie męcząc się zbytnio.
81
RS
- Czemu nie jesteś tak wykończony jak ja? - westchnęła z
zazdrością.
Uśmiechnął się lekko.
- Pewnie dlatego, że nie spędzam pięciu dni w tygodniu za
biurkiem. Chodz, schowaj siÄ™ w cieniu.
Położyła się za parawanem i pomyślała, że marzy tylko o
jednym. Nie ruszać się stąd nigdy więcej. Reilly pochylił się nad nią,
w zielonych oczach widniało przyjazne rozbawienie.
- Masz, przegryz coś - podał jej kawałek suszonej wołowiny.
- Nie mam siły.
- Jedz! - rozkazał i bezceremonialnie wsunął mięso między jej
rozchylone wargi.
Wiedziała, że musi posłuchać, gdyż on nie da jej spokoju,
dopóki czegoś nie zje. Zmęczyło ją to jedzenie i gdy tylko skończyła,
zasnęła natychmiast.
Ktoś potrząsnął ją mocno za ramię. Z trudem otworzyła oczy.
Reilly siedział przy niej w kucki i podawał jej manierkę.
- Musimy się zbierać. Napij się, a ja spakuję rzeczy. Usiadła z
ogromnym trudem. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, przeczekała
to i wypiła maleńki łyczek. Przycisnęła dłoń do rozpalonego czoła i
starała się opanować ogarniającą ją słabość. Czuję się potwornie,
pomyślała.
Ramię bolało straszliwie, jednak to pewnie nie ono powodowało
ów stan. Winny był upał i zmęczenie po wyczerpującej wędrówce.
Podniosła się niezwykłe ostrożnie. Wolała nie wykonywać żadnych
gwałtownych ruchów, żeby zawrót głowy nie powtórzył się.
82
RS
Tymczasem Reilly spakował płachtę do zawiniątka, które z powrotem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]