[ Pobierz całość w formacie PDF ]
każdej jej strony leżał wyrzezbiony pies czy też lew, a przynajmniej coś w tym stylu. Prze-
szliśmy między nimi, aż zatrzymała nas opuszczana krata. Rysowała się przed nami bardzo
wyraznie: wielkie stalowe pręty z błyszczącego żelaza broniły wejścia do jaskini. Jakiś głos
wrzasnął ze środka:
Kto idzie?
Tylko przyjaciel, Jenkin, syn Smitha zawołał wódz.
Podejdz, Jenkinie, synu Smitha, i wypowiedz słowa, które wypowiedzieć należy
odpowiedział strażnik świątyni.
Jenkin, syn Smitha, podszedł do samej kraty:
Chwała bogini złotej, której oko widzi wszystko, i jej uchu, które wszystko słyszy, i
jej oddechowi, który jest wiatrem na szczęście, dobro i zło.
Słowo wypowiedziane rzekł strażnik. Czegóż pragniesz Jenkinie, synu
Smitha?
Jenkin powiedział. To, co mówił, dotyczyło mnie i muszę przyznać, że nie wystawił mi
dobrej opinii. %7ładen sierżant z policji, który wie, że podejrzanego należałoby uwolnić, nigdy
tak bardzo nie próbował nastawić sędziego nieprzychylnie za pomocą równie gorącego prze-
mówienia jak to, które na mój temat wygłosił Jenkin. Byłem czarownikiem z piekła. Nie było
co do tego wątpliwości, jak powiedział. Mimo iż, jak przyznałem się, pochodzę z południa,
przy pomocy swoich sztuk i umiejętności nauczyłem się ich własnego języka. Prawie mogłem
ujść za Anglika tak samo jak oni!
Ujść za Anglika tak samo jak oni!
Anglicy? Co, u diabła, robili tu Anglicy? Czyżby mieszkali tak blisko bieguna lodowe-
go?
Już samo słowo Anglik stanowiło dla mnie pocieszenie. Każda jego litera oznaczała
dżentelmena, pewien system praw, przyzwoite, nieprzekupne sądy, honor i prawdę oraz wiele
innych rzeczy, których nie sposób nie docenić, gdy się jest aresztowanym, możecie mi
wierzyć!
Wielgachna krata uniosła się, wydając przy tym słaby, jękliwy dzwięk, który wyraznie
świadczył o zastosowaniu prądu elektrycznego. Jeżeli się myliłem, gotów byłem zjeść drugą
futrzaną czapkę. Następnie wprowadzono mnie do wnętrza góry.
Weszliśmy do ogromnego holu przystrojonego chorągwiami i różnymi innymi drobia-
zgami. Zauważyłem też oddział złożony z około pięćdziesięciu żołnierzy. Wszyscy mieli na
sobie stalowe zbroje, które błyszczały niebieskawo. U boku każdego z nich wisiał miecz z
plecioną rękojeścią, a przy drugim boku, zapewne dla utrzymania równowagi, długi sztylet.
W rękach trzymali coś, co w ilustrowanych słownikach figuruje pod nazwą pika lub halabarda
włócznie, na ciężkich drzewcach z siekierami przyczepionymi do jednej ze stron ostrza!
Ubrani byli w kamizelki i żakiety z bufiastymi rękawami, zaś spod pancerzy wystawały
wokół szyi krochmalone kryzy. Kryza kapitana straży zrobiona była z prawdziwej, ręcznie
robionej koronki.
Podszedł do mnie i pewny siebie zmierzył mnie chłodnym, bezczelnym spojrzeniem.
Miał czarne włosy, spływające lokami na ramiona okryte stalą. Jego broda była ufarbowana
na purpurowy kolor. Obcasy jego wysokich butów też były purpurowe. Spod obfitych, koron-
kowych mankietów wystawały delikatne dłonie o długich palcach.
Nosił malutki hiszpański wąsik, który podkręcał, stojąc przede mną i mierząc mnie z
góry na dół lodowatym spojrzeniem.
Cóż też wy tu macie, mój dobry Jenkinie? zapytał.
Mam tu pana czarownika, najbardziej obrzydliwego, strasznego, który posiada wie-
lką moc i czarną duszę odpowiedział Jenkin.
Tak, w rzeczy samej, bardzo nieczysta dusza dandys zaśmiał się. Czarniejsza
nawet niż jego twarz.
Ręką wykonał w powietrzu jakiś gest.
Laluś jeszcze raz otaksował mnie wzrokiem, uśmiechnął się z pogardą i spytał:
Czyż jesteś magikiem, biedny nieszczęśniku?
Takim samym jak twoja stopa odpowiedziałem.
Spojrzał w dół i zaczął na wszystkie strony kręcić pięknym, wąskim noskiem swojego
buta.
Takim samym jak moja stopa? powtórzył. No, no, znowu mu się udało! Moja
stopa nie jest magikiem, to prawda i pod tym względem czarownik mówi rozsądnie. Czy to
prawda, mój Jenkinie, że swą złą ręką skrzywdził zwierzę złotej bogini?
Taka sama, jak prawdą jest, że moje oczy widziały wypatroszone zwierzę i ucieka-
jące stado. Uczynił to przy pomocy arkebuza, który sam w sobie jest dziełem czarów; taki
mały i delikatny, że zmieściłby się nawet w waszych wykwintnych dłoniach, panie.
Tak? zdziwił się kapitan straży.
Uniósł swą rękę, przyjrzał się jej i, na Boga, zobaczyłem, że koniuszki jego palców mia-
ły taki sam purpurowy odcień jak jego broda i obcasy!
Zrozumiałem, że słowa Jenkina miały być pochlebstwem, jednak kapitan tego nie zau-
ważył. Za dużo w nim było samouwielbienia. Następnie kapitan powiedział, że ten przypadek
bez wątpienia wymaga rozpatrzenia przez samą kapłankę. Zauważył też:
Nie wolno mu stanąć przed kapłanką w takim stanie. Oczyścić go, odziać i z powro-
tem przyprowadzić do mnie.
Nigdy więcej w życiu nie chciałbym przejść ponownie przez podobne zabiegi toaleto-
we. Zabrali mnie na dół długim, wąskim korytarzem, który, jak mi się wydawało, kończył się
ciągiem łazienek. W tej, do której mnie wprowadzono, gorąca, parująca woda płynęła kory-
tem długości ponad sześciu metrów oraz szerokości metra. Kazano mi się rozebrać do naga,
po czym obok stanęło kilku strażników z wielkimi, twardymi, włosianymi szczotkami. Zamo-
czyli je w mydlinach, ja wszedłem do koryta, a oni szorowali. Zaczęli od czubka głowy aż do
stóp i wykonywali swoje zajęcie z sercem. Zdarli ze mnie metry skóry w czasie tych zabie-
gów. Zanim ukończyli, cały byłem pokłuty.
Następnie przyszedł człowiek z miską, wielkimi nożycami i nożem. Do miski ściął moje
długie, rozczochrane włosy. Obcinał je tuż nad uszami. Przy pomocy noża ogolił mnie.
Naprawdę, nabrałem bardziej cywilizowanego wyglądu.
Dali mi koszulę z szorstkiej wełny, na ramiona zarzucili mi płaszcz, czy też suknię z
tego samego, nie bielonego i nie farbowanego materiału, a na nogi założyłem niezgrabne
chodaki.
Gdy skończyli, zaprowadzili mnie z powrotem do kapitana, który na mój widok zmar-
szczył nos, zaśmiał się, mówiąc, że teraz wyglądam mniej jak czarownik a bardziej jak czło-
wiek i to wcale nie taki przystojny.
Przeszliśmy przez jeszcze jeden wielki hol, jeszcze jeden i potem następne, aż do naj-
bardziej niesamowitego, największego pomieszczenia, jakie kiedykolwiek widziałem. Było
słabiej oświetlone niż poprzednie, które mijałem. Oto, że tak powiem, stanęliśmy przed świę-
tym blaskiem.
W środku tej ogromnej komnaty, na czymś w rodzaju paleniska na podwyższeniu, palił
się ogień. Teraz dopiero zobaczyłem, że był to podołek największej rzezby, jaką ktokolwiek
stworzył. Przedstawiała ona kobietę odzianą we wspaniałą suknię. Jej ciało wyrzezbiono
chyba w jakimś białym kamieniu, zaś suknię w czarnym. Miała twarz dobrze odżywionego,
uśmiechającego się diabła.
Wzdłuż bocznych ścian pomieszczenia stały wielkie kolumny, z których wychodziły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]