[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie przyszedł wcale na noc do domu - odpowiedziała matka. - Czarnego też
nie ma. Chyba poszli spać do Witka.
- Zaraz tam pójdę i dowiem się.
Za mną wyszedł Heniek, młodszy brat Tadka.
- Do Witka nie masz po co chodzić - powiedział, gdy już byliśmy na ulicy. -
Tam ich nie ma. Był u nas rano znajomy policjant i w tajemnicy powiedział, że
wszyscy trzej są w komisariacie. Była obława i chłopaków zagarnęli.
- O rany! To nieklawo - powiedziałem przerażony. - Tadek miał w kieszeni
moją spluwę. Jeśli nie zdążył wyrzucić, to leży.
Chodziliśmy po ulicach omawiając sprawę. Doszliśmy do wniosku, że Tadek
na pewno spluwę wyrzucił, bo inaczej by strzelał i w ogóle nie dałby się zabrać ze
spluwą do komisariatu. Bo dać się zabrać - to mogiła . Postanowiłem wskoczyć do
mieszkania i wynieść do kolegów swój album z fotografiami, żeby w razie jakiejś
wpadki nie mieli mojej fotografii i nie ciągali kolegów, których zdjęcia były w
albumie. Gdy dochodziłem do rogu ulicy Tatrzańskiej, spotkałem matkę Zdziśka,
która przyniosła dla niego jedzenie i zmianę bielizny. Podeszła do mnie mówiąc
szeptem:
- Niech pan nie idzie do domu. Nie wiem, co się stało, ale cała kupa policji
wpadła do waszego domu. Byłam już przy bramie, ale zawróciłam. A gdzie Zdzisiek?
- zapytała.
- Poszedł do kolegów, gdzieś na ulicę Janowską. Niech pani tu czeka na niego,
bo powiedział, że o godzinie dziesiątej wróci. Ja się urywam, bo policja pewno po
mnie przyszła.
Poszedłem ulicami Nabielaka, Belwederską, Chełmską, Górską i od drugiej
strony wszedłem w ulicę Tatrzańską. Przed bramą i na rogu Nabielaka stali nie znani
mi osobnicy. Tajniaki. Ale oni mnie też nie znają. Szedłem spokojnie chodnikiem,
skręciłem w bramę domu pod numerem 3 i wszedłem do kolegi Mietka Pchełki ,
którego mieszkanie było na parterze, a okno wychodziło na ulicę, naprzeciwko domu
pod numerem 8. Przez okno dokładnie widziałem bramę swojego domu, chodnik i
część jezdni aż do ulicy Nabielaka. Przyglądałem się, jak policjanci kolejno
prowadzili naszych chłopaków do komisariatu. Każdy z nich był przykuty
kajdankami do eskortującego go policjanta. Wyjrzałem przez okno i - co to?
Zobaczyłem trzech Niemców w mundurach. Pierwszy szedł bez karabinu, a za nim
dwóch z karabinami na plecach. Weszli do naszej bramy. Pewnie też po mnie -
pomyślałem. - Ale dlaczego Niemcy?
W tym momencie przypomniałem sobie grozby Baśki. Nic innego, tylko ona
musiała mnie sprzedać Niemcom. Teraz to już i tak nie miało większego znaczenia.
Jak złapią, to klops. Po dziesięciu minutach Niemcy poszli. Po chwili wyjrzałem
znowu przez okno i zdrętwiałem. Od strony ulicy Nabielaka szedł wolnym,
spacerowym krokiem Zdzisiek. Miał zaledwie kilka kroków do bramy. Nie
przeczuwał niebezpieczeństwa i lazł prosto w pułapkę. Nie mogłem go ostrzec w
żaden sposób, bo już po chwili wszedł do bramy. Matka nie przypilnowała.
Powiedziałem przecież babie, żeby na Zdziśka czekała!
Po pięciu minutach już policjant prowadził Zdziśka w kajdankach. Gdy
przechodzili naprzeciwko okna, przez które wyglądałem, odskoczyłem i szybko
nałożyłem na siebie palto.
- Dokąd idziesz? - zapytał Mietek. - Teraz nie wychodz. Niebezpiecznie.
- Zdziśka muszę odbić - powiedziałem desperacko. - On miał spluwę w
kieszeni, to dostanie w czapÄ™.
Mietek, jego rodzice i siostra zagrodzili mi drogÄ™ do drzwi.
- Jego nie uratujesz, a sam możesz wpaść - tłumaczyli mi.
- Mam spluwę, zastawię glinę , zabiorę mu spluwę, a jak nie puści Zdziśka,
to mu w Å‚eb wykopcÄ™.
- Nie da rady - orzekli wszyscy stanowczo.
Zrezygnowany, usiadłem na krześle i już mnie nic nie interesowało.
Gdy policjanci zniknęli za rogiem Nabielaka, siostra Mietka poszła do
naszego domu, żeby dowiedzieć się, jak tam było. Okazało się, że policja i Niemcy
przyszli do mnie i że zabierali każdego młodego chłopaka, którego spotkali na
schodach.
Po południu kręciłem się po dzielnicy, żeby od chłopaków dowiedzieć się
czegoś więcej. Policjantów się nie bałem, bo mnie nie znali i nie mieli żadnej mojej
fotografii, a poza tym chodziłem trzymając rękę w kieszeni, a w ręku odbezpieczony
pistolet. Mnie nie wygarnÄ… tak Å‚atwo jak tamtych pijanych w nocy.
Szedłem ulicą Chełmską, gdy zauważyłem po drugiej stronie ulicy swojego
sąsiada idącego naprzeciw mnie. Ten mnie przecież zna - pomyślałem. - Ciekaw
jestem, czy będzie mnie chciał zatrzymać . Gdy zrównaliśmy się, spojrzeliśmy na
siebie i sąsiad zasalutował. Odkłoniłem się unosząc czapkę lewą ręką.
- Moment - powiedział policjant przechodząc na moją stronę. Stanąłem
plecami pod murem i czekam, nie spuszczajÄ…c z niego oka.
Jeden jego ruch w kierunku pistoletu i będę strzelał. Gdy był już blisko,
powiedziałem spokojnie:
- Niech pan bliżej nie podchodzi. Niebezpiecznie. Ja nie Tadek.
- Wiem - odpowiedział policjant - i wcale nie mam tego zamiaru. -
A ściszając głos powiedział: - Niech pan jak najszybciej ucieka z Warszawy.
Tylko niech pan nie wyjeżdża z żadnego dworca, bo tam pana szukają.
- Dziękuję - odpowiedziałem z uśmiechem i rozstaliśmy się. To znaczy, on
poszedł, a ja czekałem, aż policjant odejdzie na znaczną odległość.
Po południu wypuścili tych chłopaków, których wyłapali rano do konfrontacji.
Zatrzymali tylko Zdziśka, Tadka, Czarnego i Witka. Tej nocy spałem u kolegi na
Mokotowie. Wieczorem sprowadził on dwóch kolegów z naszego domu i wtedy
dowiedziałem się szczegółów całej sprawy.
Okazało się, że w nocy z piątku na sobotę Tadek, Czarny i Heniek poszli
ulżyć troszkę jednemu fokstrotowi . Zaraz na początku okupacji zajął on jakieś
wysokie stanowisko, nosił na rękawie opaskę ze swastyką i szybko dał się poznać
jako polakożerca i drań. Niemca i jego żonę po sterroryzowaniu pistoletem powiązali
sznurami i zabrali wszystko, co nie było ciężkie i miało dużą wartość. W warsztacie
Czarnego rzeczywiście zdarzył się wypadek z pistoletem, jak to opowiadał Heniek.
Heniek był mądrzejszy, więc natychmiast znikł z Warszawy (wyjechał do rodziny na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]