[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pan Banks spojrzał za nim osłupiały.
- Ktoś siedział pod dmuchawcem? Na zabawie? Co on miał na myśli? Doprawdy odno-
szę czasem wrażenie, że ten człowiek jest trochę pomylony. Ktoś się śmiał i śpiewał pod
dmuchawcem? Czyś ty kiedy słyszała coś podobnego, Mary?
- Nigdy - wdzięcznie potrząsnąwszy głową powiedziała z powagą. A kiedy uczyniła ten
gest, z ronda jej kapelusza opadł żółty płatek jaskra.
Dzieci patrzyły, jak płatek opadał w dół, i uśmiechnęły się do siebie.
- Na twoim kapeluszu też jest jeden, Michasiu - rzekła Janeczka.
- Tak? - powiedział i westchnął uszczęśliwiony. - Schyl się, Janeczko, to zobaczę, czy
na twoim jest także...
Na kapeluszu Janeczki również żółcił się płatek jaskra.
- A widzisz?
Janeczka skinęła głową. Ale zrobiła to ostrożnie, żeby go nie uronić.
Uwieńczona złotem jaskrowego drzewa, szła do domu pod gałęzmi klonu. Słońce
zaszło. Wkoło panowała cisza.
- Jestem w dwóch miejscach jednocześnie - szepnęła. - Tak jak powiedział pan Kos.
I pomyślała o małym skrawku ziemi pośród gęstwiny chwastów. Na tym miejscu znowu
wyrosną stokrotki, koniczyna zakryje maleńkie trawki, maciupeńki, tekturowy stół i huśta-
wkÄ™... Wszystko pokryje las.
A jednak wiedziała, że mimo to kiedyś w przyszłości odnajdzie to miejsce znów -
równie śliczne, wesołe i czyściutkie, jak dzisiaj. Wystarczy, że je sobie przypomni, a znajdzie
się tam znowu. Kiedy tylko zechce, będzie mogła tam wrócić - tak przecież powiedział pan
Kos - będzie mogła stanąć na skraju jasnej plamy, której jasność nigdy nie zblaknie.
Rozdział szósty
ZWITO CIENI
- Mary! - wołał Michaś. - Zaczekaj na nas!
- Czekaaj! Cz-e-k-a-a-j! - odpowiedział echem zawodzący wiatr.
Zapadał mroczny i wietrzny wieczór jesienny. Po niebie płynęły chmury. A we wszy-
stkich domach przy ulicy Czereśniowej falowały w oknach firanki: p-paa! p-paa!
Park chwiał się jak statek wśród burzy. W powietrzu unosiły się liście i rzucone na
ziemię papiery. Drzewa z jękiem wymachiwały konarami, a fontanna biła nierówną strugą.
Aawki chwiały się, huśtawki skrzypiały. Wody stawu marszczyły się, tworząc na powierzchni
białą pianę. W całym parku, rozchwianym i drżącym na wietrze, nie było jednego spokojnego
miejsca.
Pośród tego wszystkiego kroczyła Mary Poppins, której włosy były gładko zaczesane,
jakby wcale nie było wiatru. Granatowy żakiet ze srebrnymi guzikami nie marszczył się ani
trochę, a tulipan na kapeluszu siedział tak pewnie i mocno, jakby był wykuty z marmuru.
Daleko za nią pędziły dzieci brodząc po kostki w opadłych liściach. Zatrzymały się przy
kiosku ze słodyczami, by kupić orzeszków i karmelków, a teraz próbowały dopędzić Mary.
- Mary, zaczekaj na nas!
Mary szła aleją popychając przed sobą wózek. Bliznięta i Amelka tuliły się do siebie w
obawie, by wiatr nie wywiał ich z wózka. Nasunięte na czoło czapeczki miały przekrzywione,
a wiatr wymachiwał kocykiem niby chorągiewką.
- Och! - pisnęły dzieci jak przerażone myszki, gdy nagły podmuch wiatru porwał kocyk
i uniósł w powietrze.
Dróżką nadchodził ktoś miotany wichurą na wszystkie strony niby porzucona gazeta.
- Na Boga! - rozległ się znajomy, cienki głos. - Coś spadło mi prosto na kapelusz! Nie
widzÄ™ drogi przed sobÄ….
Była to panna Skowronek odbywająca wieczorną przechadzkę. Jej dwa pieski biegły
przed nią, a za nią szedł profesor, mocując się z wiatrem, który postawił mu sztorcem wszy-
stkie włosy.
- Czy to pani, panno Mary? - wołała panna Skowronek uwalniając się od kocyka i
rzucając go na wózek. - Co za okropna pogoda! Jaki straszny wiatr! Dziwię się, że pani nie
porwał!
Mary Poppins zrobiła zdziwione oczy i z wyższością pociągnęła nosem. Jeżeli wiatr
kogokolwiek uniesie, to na pewno nie ją - pomyślała.
- Co to znaczy: okropna pogoda? - powiedział admirał Bum, który szedł tuż za nimi.
Jego jamnik Petroniusz biegł za nim, otulony w czapraczek, żeby nie nabawił się kataru. -
Wspaniała pogoda, łaskawa pani, dla kogoś, kto lubi życie na morzu!
Szesnastu marynarzy żegluje na statku...
Ho, hoy ho! I pijÄ… rum!
Niech się pani wybierze w podróż morską, pani Lucyndo!
- Ach, nie mogłabym siedzieć na statku w taką pogodę! - Sama myśl o tym przerażała
pannę Skowronek. - Ani pić rumu, drogi admirale. Niech mnie pan wezmie pod rękę, profeso-
rze. Ach, ach! Co za los! Wiatr zerwał mi szal! O Boże, a teraz jeszcze mi pieski gdzieś
pouciekały!
- Może wiatr je porwał - profesor spojrzał na drzewo wypatrując Dudusia i Anastazego.
Po czym zaczął rozglądać się krótkowzrocznymi oczyma po alei.
- O, widzÄ™ je! - mruknÄ…Å‚. - Ale jakoÅ› dziwnie wyglÄ…dajÄ…, majÄ… tylko po dwie nogi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]