[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Haz'kam już widział łuczników. Było ich co najmniej stu. Wszyscy
strzelali jednocześnie - zasypując pociskami wycofujący się oddział,
który związał się ze Skandianami walką wręcz. Tarcze znów wróciły
na swoje miejsce, zasłaniając strzelców, jeszcze zanim ich strzały
dosięgły kolejnych temudżeińskich konnych.
Następny zgrany ruch tarcz i tym razem generał śledził już lot
strzał szybujących w powietrzu. Zatoczyły łuk i uderzyły w sam
środek innego galopującego alumu. Odwrócił się, napotkał wzrok
swojego syna, który pełnił funkcję kapitana w jego sztabie. Ostrzem
dzidy wskazał linię tarcz na niewielkim wzniesieniu za szeregami
Skandian.
- Ich łucznicy są tam - stwierdził. - Wez ałum i dowiedz się
czegoś więcej. Potrzebuję informacji.
Syn generała skłonił głowę, zasalutował, po czym natychmiast
spiął wodze beczułkowatego wierzchowca.
Dołączył do najbliższej sześćdziesiątki, galopując wzdłuż
pierwszego szeregu temudżeińskiej armii i w biegu zaczął
wykrzykiwać rozkazy jej dowódcy.
* * *
Na wzniesieniu za skandyjskimi liniami obrony Will oraz
Horace uwijali się jak w ukropie, posyłając salwę za salwą, każda
starannie wymierzona w kolejne oddziały temudżeińskich jezdzców.
Konni po raz kolejny zataczali swój krąg. Niestety, pojawiły się
pierwsze ofiary także i pośród strzelców. Niektórzy Temudżeini już
zauważyli łuczników, a pojedynczym jezdzcom udawało się niekiedy
wypuścić celną strzałę. Tyle że tarcze okazały się wyjątkowo
skuteczną osłoną i wypracowana w trakcie wielu godzin szkolenia
metoda dawała teraz owoce.
Skandianie również zauważyli, jak przerażająco skuteczny jest
skoncentrowany ostrzał z łuków i za każdym razem, gdy kolejne
salwy zmiatały jezdzców z siodeł, wydawali tryumfalny ryk.
Temudżeińscy strzelcy wyborowi, kaidżynowie, podejmowali
jak dotąd dwukrotnie próbę unicestwienia Willa oraz Horace'a.
Odbyły się już dwa takie pojedynki i Will właśnie oglądał z
satysfakcją ponowny efekt użycia własnej broni. Kolejny kaidżyn
najpierw zsunął się z siodła, a następnie padł na ziemię. Raptem
Horace trącił go w ramię.
- Spójrz - rzekł, wskazując ałum, gnający ku nim od strony
temudżeińskich szeregów. Ci jezdzcy nie zataczali łuków, nie
lawirowali. Pędzili w pełnym galopie wprost na nich. Nietrudno było
się domyślić, w jakim celu.
- Namierzyli nas - stwierdził Will, a potem zawołał do swoich
ludzi:
- Kierunek prosto, pół prawej. Przygotować się!
Ręce sięgnęły po strzały i osadziły je mocno na cięciwach.
- Gotowi! - odezwała się Evanlyn. Will uśmiechnął się sam do
siebie na wspomnienie Halta, który nie tak przecież dawno rozważał,
czy to na pewno dobry pomysł, żeby Evanlyn wzięła udział w bitwie.
Uczeń zwiadowcy radował się teraz, że zdołał przekonać mistrza.
Lecz prędko porzucił wspomnienia, zajmując się na bieżąco oceną
prędkości nadjeżdżających jezdzców. Wkrótce ich wrzaski dobiegały
już z bliska, a temudżeińskie strzały zabębniły o prostokątne tarcze.
Jednak w tym boju to Will oraz jego drużyna mieli przewagę. Strzelali
ze wzniesienia, zza okopów, więc stosunkowo bezpieczni, a w
dodatku dysponowali skuteczną osłoną.
- Pozycja druga! Naciągać!
- Tarcze odwieść! - krzyknął Horace, dając Willowie akurat tyle
czasu, ile mu było trzeba.
- Strzelać! - zawołał Will.
- Tarcze! - ryknął Horace, zasłaniając przyjaciela.
Aucznicy byli narażeni na ostrzał ze strony wroga tylko przez
kilka sekund, jednak, ponieważ trwał on nieustannie, nie obeszło się
bez strat. Lecz już chwilę pózniej skandyjskie strzały dosięgły
pierwszego szeregu jezdzców; dwunastu konnych runęło na ziemię
wraz z wierzchowcami, a pędzący za nimi na próżno próbowali
przeskakiwać lub omijać swych towarzyszy. Niechybnie musiało
nastąpić zderzenie, więc kolejne konie waliły się na ziemię, jezdzcy
zaś wypadali z siodeł. Niektórym napastnikom co prawda udało się
utrzymać na końskich grzbietach, jednak, gdy usiłowali przegrupować
oddział, spadł na nich ponowny deszcz strzał, wypuszczonych w
dziesięć sekund po pierwszej salwie.
Syn Haz'kama leżał na ciele martwego konia; jedna strzała
sterczała z jego uda, druga utkwiła między szyją a ramieniem. Patrzył
na tarcze, jak odsuwajÄ… siÄ™ i wracajÄ… na swoje miejsce, a pociski prujÄ…
powietrze w regularnych odstępach czasu. Dostrzegł umocnioną
pozycję dowodzenia na końcu linii strzelców i poruszające się tam
dwie głowy.
Jego ojciec powinien się o tym dowiedzieć. Przyglądał się, jak
tamci wystrzelili znów, a potem jeszcze raz - na szczęście teraz
mierząc do innego ałumu, który przegalopował opodal. Słyszał nawet
rozkazy wydawane strzelcom oraz tarczownikom przez obu
dowódców. Głos jednego z nich brzmiał nadzwyczaj młodo.
Kapitanowi temudżeińskiej armii przyszło na myśl, że chyba
jednak zbyt wcześnie schodzi mrok, ale zaraz uświadomił sobie, że
przecież nie ma jeszcze południa. Z trudem przekręcił głowę, by
spojrzeć w niebo. Wpatrywał się w błękitny horyzont, bez jednej
chmurki. Dopiero wtedy zrozumiał, że umiera i przejął go strach.
Umierał, a musiał przekazać swemu ojcu wiadomość najwyższej
wagi. Jęknął z bólu, ale zdołał powstać i chwiejnym krokiem,
potykając się o ciała poległych towarzyszy, począł mozolnie brnąć w
stronę, gdzie znajdowały się temudżeińskie wojska. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl