[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mamuuuniuuu! Drobne stopki Anielki zatupotały nad jego głową. I to wyzwoliło w Patrycji
prawdziwą furię. Kopnęła go z całej siły w piszczel, a potem... poprawiła kolanem. Najpierw
między nogi, a gdy zaczął zwijać się wpół w szczękę. Padł u jej stóp.
Oddychała ciężko, drżąc na całym ciele. Gabriel zaciskał zęby, by nie jęczeć głośno.
Mamo! stanowczy głos Anieli zabrzmiał w kuchni. Patrycja pochyliła się nad Gabrielem.
Precz z mojego domu, Å‚achudro!
Odepchnęła jego rękę i wróciła do kuchni, przekręcając w zamku klucz. I to byłby koniec,
gdyby nie...
Pokój temu domo...oo... co ty tu robisz, dziecię boże? Plama pochylił się nad skuloną
sylwetką. O! Gabryś! O... Księdzu widać zabrakło słów, bo też nie trzeba być
jasnowidzem, by domyślić się, co przed chwilą zaszło w sieni. Mam nadzieję zaczął,
pochylając się nad Gabrielem i stawiając go jednym szarpnięciem na nogi że Patrycja...
Patrycja ma się dobrze wydusił tamten. Niech mnie ksiądz puści!
Puszczę, gdy zobaczę na własne oczy, że Patrycja ma się dobrze.
Załomotał do kuchennych drzwi.
Wynoś się! usłyszał głos kobiety. I drugi, nieco przestraszony: To pan zbrodzień?
Anielki. To ja, Plama, a nie żaden zbrodzień! huknął swoim niepowtarzalnym basem.
Słyszysz, mamuś? ucieszyła się mała. To ksiądz Plamka! Wpuścimy go? Usłyszał,
jak dziecko chwyta klucz.
Niech on wyjedzie! krzyknęła Patrycja.
Musiała szarpnąć dziewczynkę ku sobie, bo mała za- protestowała stanowczo, by w następnej
chwili zapytać przestraszonym głosikiem:
Mamuniu, ty płaczesz? Przeze mnie?
No, panie Gabriel, wynoś się pan stąd. Plama przeniósł wzrok z zamkniętych drzwi na
mężczyznę. Nie życzę sobie, by Patrycja znów przez pana hrabiego płakała.
Płacze, bo jej dogodzić nie chciałem rzucił Gabriel mściwie.
I podrapała ci buzię z tego powodu? Plama roześmiał się drwiąco. Jedz pan do domu,
panie Gab- riel, i dogadzaj żonie. Swojej własnej, nie cudzej. No, już! Chwycił mężczyznę
za kołnierz, uniósł jak szczeniaka i wyrzucił za drzwi.
I może Gabriel by się opamiętał. Może zamknąłby przeszłość, pozwolił umrzeć temu choremu
uczuciu, które z miłością niewiele miało wspólnego, żeby budować przyszłość razem z Hanką.
Stworzyć ciepły dom dwójce przygarniętych dzieci, które jedną tragedię już przeżyły. Wszystko
jeszcze zdawało się możliwe.
Gdyby nie Dominika...
Dominika miała szczęście lub nieszczęście urodzić się w rodzinie artystów. Wyraz ten
należałoby wziąć w cudzysłów, bo artystyczna dusza z człowieka artysty nie czyni, ale tak
zwykli o sobie mówić. Matka i ojciec dziewczyny poznali się na ASP, gdzie pani Jadzia pozo-
wała do aktów, a pan Stefan naprawiał kontakty. Oboje byli malarzami, niestety,
niedocenionymi. Ona robiła" w abstrakcji, na której nikt się nie poznał, on zaś hmm... w
ścianach gdy przepił pieniądze ze skromnej pań- stwowej pensji, dorabiał pacykowaniem
ścian tych od- ważnych, którzy zdecydowali się mu własne salony i sy- pialnie powierzyć.
Zwykle nie otrzymywał za ukończone dzieło wynagrodzenia więcej, to od niego żądano
zwrotu kosztów poniesionych na zamalowanie tego czegoś", czym ścianę w artystycznym
szale upstrzył. Ale nie samymi pieniędzmi malarz żyje! Dla Stefana Zwitka chwilą
największego uniesienia była ta, w której stawał przed dziewiczo białą płaszczyzną, roił w
wyobrazni, jak owa płaszczyzna będzie wyglądała po miesiącu wytężonej pracy a
wyobrażeń tych sam Michał Anioł by się nie powstydził i... no właśnie, rojeń tych
wystarczało do pierwszej zaliczki. Drugiej już nie było.
Po latach takiego poniewierania małżeństwo niespeł- nionych artystów spełniło się w
Zaborowie, gdzie pani Jadzia odziedziczyła ćwierć czworaka po babce. Spełniło się w dwóch
kategoriach: picia oraz płodzenia dzieci. Rok w rok przychodziło na świat jedno malarzątko,
dopóki pan Stefan po pijaku rowerem pod samochód nie wjechał. Rower dało się wyklepać,
Zwitka nie.
Wdowa po panu Stefanie, w głębi duszy odetchnąwszy z ulgą, zajęła się przepijaniem renty,
dzieciaki zaś, również odetchnąwszy z ulgą, zajęły się same sobą, czyli wreszcie zaczęły się
uczyć, nieniepokojone napadami szału swego zżartego przez delirium ojca. Miała bowiem cała
siódemka niezwykły pociąg do książek, który zaszczepiła im najstarsza Dominika właśnie.
Skąd ten pęd do słowa pisanego u zwykłej wiejskiej dziewczyny? Mogła tylko przypuszczać,
że z hrabiowskiej krwi, której kapka płynęła zapewne w każdym rodowitym mieszkańcu
Zaborowa, przodkowie Gabriela Romockiego słynęli bo- wiem z jurności i żadnej kiecce nie
przepuścili, jak mó- wiła szeptana legenda.
Takiż to barwny rodowód miała niania Adasia i Lusi. Nic dziwnego, że i w niej obudziły się
demony, gdy pewnego dnia, zamiatając werandę Zaborowskiego dworu, ujrzała jego
właściciela w całej zniewalająco męskiej okazałości. Nowy pan na Zaborowie podjechał pod
opuszczony dwór nowiutką terenówką. Dominika odgarnęła zlepione potem włosy z oczu i... aż
westchnęła. Takiego mężczyzny, mężczyzny w stu-dwustu-trzystu procentach, w swym krótkim
życiu nie widziała.
Odziany od stóp do głów na czarno, z niedopiętym kołnierzykiem i niedogoloną twarzą,
otworzył drzwiczki, wysiadł i obrzucił dziewczynę spojrzeniem tak chmur- nym, że nogi się pod
nieszczęsną ugięły. Doskonale świadom wrażenia, jakie na młodziutkiej sąsiadce zrobił,
przeniósł oczy na dom.
W jakim jest stanie? zapytał niskim, zmysłowym głosem, mierząc dwór tak samo
uważnym spojrzeniem, jak przed chwilą Dominikę.
Ddbaliśmy o niego zająknęła się. Ona: wygadana, pewna siebie, śliczna jak z obrazka,
która mogła mieć każdego chłopaka, na jakiego zagięła parol, jąkała się jak wioskowy
przygłup. Miss Wyszkowa straciła ro- zum dla niedogolonego oberwańca, starszego od niej na
dodatek o ładne naście lat.
Właśnie widzę mruknął, patrząc na rozbite przez miejscowych łobuziaków dachówki i
urwaną rynnę. Do- minika nie widziała ani dachówek, ani rynny, tylko Gabriela Romockiego.
Zajmę się tym stwierdził, budząc dziewczynę z przyjemnego zauroczenia. W jego głosie nie
było już bowiem zmysłowości, lecz chłodna grozba: jeśli ktokolwiek podniesie rękę na moją
własność, zajmę się tym.
Pan na Zaborowiezamieszkał w przybudówce, by nadzorować remont dworu. Stołował się u
Zwitków, a dokładnie rzecz biorąc u Dominiki. To ona od lat prowadziła dom, gotując,
sprzątając, dbając, by młodsze rodzeństwo miało w co się ubrać i z czego czerpać wiedzę.
Aatała również budżet rodzinny, zawsze bardziej niż skromny, dorywczymi pracami u
sąsiadów. Zaboro- wianie chętnie zatrudniali u siebie dziewczynę, głośno ją chwaląc za
[ Pobierz całość w formacie PDF ]