[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głosie brzmiała gorycz.
- Nic się nie stało - rzekł krótko. - Po prostu ojciec wrócił do poprzednich
obyczajów. Poślubił twoją babkę wyłącznie dlatego, że potrzebował w domu
kobiety. Ale nie chciał radości, śpiewu i śmiechu, ani też nikogo, kto by wtrącał
się w jego życie. Nie tolerował również dwóch chłopców, którzy kręcili mu się
pod nogami. W końcu Quentin wyjechał na uniwersytet, a mnie wysłano do
szkoły z internatem. Dom spowiła znów głucha cisza... taka cisza, jaką lubił mój
ojciec. A swą świeżo poślubioną żonę traktował jak służącą... Gdy wróciłem ze
szkoły do domu, ledwie mogłem ją rozpoznać. Kilka lat pózniej spadła z
urwiska i zabiła się.
- Dlaczego nie pozbędziesz się tego domu, skoro łączysz z nim tak
smutne, ponure wspomnienia? - spytała Sophie po dłuższej chwili milczenia.
- Może na przekór ojcu? Może chcę go irytować swoją osobą? Kto wie?
- Nie można zemścić się na kimś, kto już nie żyje - zauważyła rozsądnie.
- Tak sądzisz? Dlaczego więc, zamiast udać się na uniwersytet, jak
życzyli sobie tego twoi rodzice, wolałaś ucieczkę do Londynu?
- Zamierzałam studiować pózniej - wyjaśniła bez zbytniego przekonania. -
Wiele osób rozpoczyna studia dopiero wówczas, gdy nabierze życiowego
doświadczenia. Nie jestem jeszcze taka stara...
- Ciągle jesteś dzieckiem - wtrącił. - A życiowego doświadczenia masz
tyle, co kot napłakał. Z pewnością to wina Quentina, ale jemu potrafię wiele
wybaczyć. Ciepła i czuła kobieta mogła zmienić całe jego życie...
To był znowu przytyk do jej matki. Sophie zawrzała gniewem i dokonała
okrutnej zemsty, przywołując w pamięci piękną, lecz zimną twarz Delphine
Trevelyan.
- Czyżbyś miał podobne do niego doświadczenia? - spytała z jadowitym
błyskiem w oku.
- 38 -
S
R
Wyraz twarzy Matthew zmienił się nie do poznania. Sophie pobladła,
przerażona własną śmiałością. Co w nią wstąpiło? Dlaczego zachowała się tak
niedelikatnie? Przecież nawet nie znała jego żony... Skąd mogła wiedzieć, czy
nadal jej nie opłakiwał?
- Przepraszam - wyjąkała wreszcie speszona przedłużającym się
milczeniem. - To był niewybaczalny nietakt z mej strony...
- Znam smak zemsty - powiedział tylko. - Nie spodziewałem się jednak,
że uderzysz tak prędko. Lepiej będzie, jeśli przestaniemy rozmawiać o naszych
zmarłych.
Szybko skinęła głową i nerwowo upiła łyk wina. Nie powinna zapominać,
że on tu był gospodarzem. Nie powinna zapominać, że była na jego łasce...
Dopiero gdy posiłek dobiegł końca i pili kawę, odważyła się zapytać, czy może
zadzwonić do Londynu.
- Czuj się jak u siebie w domu - rzekł wspaniałomyślnie. - Dzwoń, gdzie
chcesz. Przypuszczam, że masz ochotę porozmawiać ze swoim chłopakiem?
Nie miał racji. Chciała tylko porozmawiać z Esther, skinęła jednak głową,
ponieważ nadal była w wojowniczym nastroju.
- Zaproś go tutaj - zaproponował z wyzwaniem w głosie.
- Dziękuję - odparła.
Czuła się ukarana i upokorzona. Powinna uważać na swój język. Matthew
Trevelyan nie był dla niej odpowiednim przeciwnikiem. Postanowiła zadzwonić
rano do Esther, a wieczorem być może do Andy'ego... Musi trzymać fason. Musi
zachować równowagę. Przede wszystkim jednak nie może więcej drażnić się z
Matthew Trevelyanem. Przed chwilą w jego kocich oczach dojrzała zgłodniały,
drapieżny wyraz. Jeszcze kilka takich złośliwych uwag, a zostanie rozszarpana
na kawałki.
Następnego dnia, gdy Sophie zeszła na dół, jadalnia tonęła w ostrych
promieniach porannego słońca. Aadna pogoda zdawała się wpływać na nastrój
- 39 -
S
R
Biddy, ponieważ paplała radośnie, nie zważając na obecność chmurnego jak
zwykle gospodarza.
- Na Wielkanoc będzie na pewno piękna pogoda - przepowiadała. -
Wspomnicie moje słowa. W każdym razie panicz Philip zażyje trochę świeżego
powietrza, gdy pojawi się tu na święta.
- Teraz też przebywa na świeżym powietrzu - wtrącił Matthew tonem
ironii.
- Ale tam nie jest tak pięknie jak w Port Withian - Biddy nie dawała za
wygranÄ…. - Czy dzisiaj go pan przywiezie?
- Jutro - poprawił ją, ale jeden dzień zwłoki nie pogorszył Biddy humoru.
- A więc zabieram się za pieczenie bułeczek - oznajmiła i opuściła
jadalniÄ™.
Sophie siedziała cicho przy stole, zajęta śniadaniem; nie odważyła się
zadać jakiegokolwiek pytania, skoro Matthew nie przejawiał ochoty do
rozmowy.
- Prawdziwy cud - powiedział po długiej chwili milczenia. - Kobieta,
która nie jest ciekawa!
- Biddy? - spytała, nie pojmując do kogo czyni aluzję.
- Umierasz z ciekawości, aby dowiedzieć się, o kim rozmawialiśmy, ale
postanowiłaś nie pytać - podsumował, wykrzywiając usta w uśmiechu.
- Nie chciałabym wtrącać się w niczyje sprawy - rzekła potulnie. - Po
wczorajszych smutnych doświadczeniach...
- Ale ta sprawa wymagała twojej uwagi - przerwał jej, lekko poirytowany.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]