[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żeby musiała tak pracować i zostawiać dzieci bez opieki od czwartej
po południu do póznej nocy. Co prawda, wspomniała coś o jakiejś
babce czy prababce...
Mace wyprostował się.
- Doskonale, będziesz pracować u nas. Dostaniesz tyle co w Food
Farm plus dziesięć procent.
Pete osłupiał; ojciec nigdy nie podejmował tak szybko decyzji,
zwłaszcza tutaj, na terenie jego rezerwatu.
- Tato - powiedział ostrzegawczo - przecież postanowiliśmy
kupić jeszcze jednego słonia. Wszystkie pieniądze, które...
- Pieniądze się znajdą - przerwał mu Mace bezceremonialnie. -
Już moja w tym głowa. Tak się szczęśliwie składa, że bardzo nam się
przyda ktoÅ› tak wszechstronny jak Tala.
- Chwileczkę, tato. Ledwo możemy opłacić nasze własne
ubezpieczenie, nie możemy wziąć sobie na głowę całej rodziny
nowego pracownika.
Tala uśmiechnęła się.
- Mamy polisę ubezpieczeniową mojego męża. Pokrywa
wszystkie potrzeby zdrowotne moje i dzieci do osiemnastego roku
życia.
Mace ujął jej dłonie w swoje ręce.
- Zrobisz wielką przyjemność staremu człowiekowi, kochanie,
jeśli zgodzisz się przyjąć tę pracę i przestaniesz sama podróżować po
nocy. Będziesz też miała więcej czasu dla dzieci, może nawet
będziesz mogła z nimi jezdzić na te wszystkie dodatkowe zajęcia po
szkole.
Pete jęknął w duchu. Tylko tego brakowało! Wcale nikogo nie
potrzebował, świetnie dawał sobie radę. Po co mu ta kobieta, która
wprowadza tyle niepokoju w jego myśli? Za wszelką cenę pragnął
spokoju, chciał tylko zapomnieć i żyć tak, żeby nie bolało.
Trąbienie słoni sprawiło, że wszyscy nagle drgnęli. Wszystkie
trzy słonice uniosły trąby w górę i jednocześnie, jak na znak,
uroczyście zaryczały. Tala spojrzała na nie i wybuchnęła śmiechem.
- One wszystko rozumieją, prawda? - zapytała. Mace objął ją
ramieniem.
- Oczywiście, kochanie, rozumieją każde słowo. I najwyrazniej
są zachwycone. Ale teraz dosyć gadania, idziemy na śniadanie.
Musisz skosztować moich słynnych naleśników. Obudz się, Pete.
Pomógł Tali włożyć kurtkę i wyprowadził ją na zimne, rześkie
poranne powietrze. Słonice jak na komendę odeszły od kraty i
skierowały się ku drzwiom prowadzącym na zewnątrz, tak jakby było
im spieszno jak najszybciej znowu spotkać się z Talą.
Pete przymknął oczy. Poczuł, jak ogarnia go zazdrość. Ta kobieta
ma jakąś niezwykłą umiejętność zjednywania sobie ludzi i zwierząt.
Wystarczy popatrzeć na Mace'a. Zawsze taki sztywny i chłodny,
zachowywał się przy niej jak stary lowelas. Istny Maurice Chevalier.
Poczuł się zbędny; nawet jego własne słonie go nie potrzebują.
Cała nadzieja w tym, że ona się ich zlęknie, kiedy je tak zobaczy z
bliska i... to ją zniechęci do pobytu w jego rezerwacie.
- Co za cudowny poranek! - westchnÄ…Å‚ Mace, biorÄ…c TalÄ™ pod
rękę. - Za godzinę szosa będzie zupełnie sucha.
Już miała coś dodać, kiedy nagle spostrzegła, że słonie są tuż
obok; szły krok w krok za nią niczym milcząca eskorta. Nie wiedziała,
jak takie góry mięsa mogą stąpać tak bezszelestnie.
Odwróciła się i wstrzymała oddech. W jasnym świetle słońca,
widziane z tak bliska, bez krat, słonice wydawały się ogromne.
Przysłoniła oczy dłonią i spojrzała w górę. Mace lekko dotknął jej
ramienia.
- Upewniają się tylko, czy z nami zostajesz. Powiedziały
przecież, że tego chcą.
Tala ruszyła przed siebie, cały czas mając wrażenie, że za chwilę
poczuje dotyk trąby we włosach. Kiedy doszli do przyczepy
kempingowej Mace'a, odwróciła się i zobaczyła, że dziewczęta robią
w tył zwrot i zgodnie oddalają się niczym gigantyczne baletnice.
Pomachała im ręką na pożegnanie i weszła za Mace'em do środka.
- Pozwól, że powieszę twoje okrycie. - Gospodarz pomógł jej
zdjąć kurtkę. - Pijesz kawę z mlekiem czy bez?
- Bez mleka, proszÄ™.
- Powinnaś pić ze śmietanką i dwiema łyżkami cukru. Zaraz
usmażę naleśniki, ciasto mam już przygotowane w lodówce. Wybacz
ten nieład, ale nieczęsto miewam gości, zwłaszcza takich pięknych i o
tak wczesnej porze.
Jak to możliwe, żeby ten czarujący mężczyzna kogokolwiek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]