[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Szybko nacisnęła przycisk z zieloną słuchawką i przyłożyła komórkę do ucha.
-Halo...
- Cześć. Tu Tom Bridges. Spotkaliśmy się wczoraj na wystawie kwiatów.
- Ach, tak. Cześć.
- Wiem, że miałem się do ciebie odezwać dopiero za dwa, trzy miesiące, ale wpadłem
na inny pomysł.
-lak?
- Może kupiłbym od ciebie jedną z tych Restrepii, które jeszcze nie rozkwitły.
- Nigdy dotąd nie sprzedawałam orchidei bez kwiatów.
Co robisz, idiotko?! - pomyślała. Umów się z nim i sprzedaj mu ją!
- Ale jeśli ci tak bardzo zależy, to mogę zrobić wyjątek - dodała szybko.
- Fantastycznie. Myślisz, że moglibyśmy się jakoś umówić?
Musiała mieć dziwną minę, ponieważ Toby zaczął się jej uważnie przyglądać, na
wszelki wypadek odwróciła się więc do niego plecami.
- Pewnie tak. - Uznała jednak, że to mogło nie zabrzmieć zbyt zachęcająco. - Może
byś wpadł do mnie, kiedy będziesz w Eugene, i zobaczył inne moje orchiee.
- Ja jestem w Eugene. Mówiłem ci, że tu studiuję.
- No tak, rzeczywiście.
- Kiedy miałabyś czas? - zapytał.
Sandra zastanawiała się, co odpowiedzieć, ale chłopak zdjął z niej ciężar
podejmowania decyzji.
- Może dzisiaj? - zasugerował.
- Czemu nie?
Podała mu adres i umówili się, że będzie u niej w ciągu godziny.
- No i co się tak na mnie gapisz? - zapytała Toby'ego. Gwizdnął i puścił do niej oko.
- To tylko ktoś, kto chce ode mnie kupić orchidee - powiedziała Sandra.
- Aha. I właśnie dlatego tak się czerwieniłaś. -Jeśli się czerwieniłam, to tylko dlatego,
że mi się tak przyglądałeś.
- Rozumiem.
- Naprawdę się czerwieniłam?
- Jak te różyczki, które kupiłem Shannonie do sukienki na mój bal maturalny.
18
Trzy kwadranse pózniej Sandra rozmawiała z Tobym i Shannoną. Tak jak to często
bywało, oni stali po jednej stronie murku, ona po drugiej.
Kiedy usłyszała, że na drodze przed domem przystaje samochód, serce zabiło jej
mocniej, ale zmusiła się, żeby się nie odwrócić.
- O rany! - powiedział Toby teatralnym szeptem. - Jeśli to nic nie znaczy, to...
- To co? - Sandra nie wytrzymała i spojrzała przez ramię.
Przed bramą jej domu stał granatowy garbus. Kiedy zobaczyła, że wysiadł z niego jej
nowy znajomy, spiorunowała Toby'ego wzrokiem.
- Przestań robić takie głupie miny - syknęła ostrzegawczo, po czym znów się
odwróciła i pomachała do Toma.
- Cześć - powiedział, podchodząc do murku.
- Cześć. - Sandra uśmiechnęła się i przedstawiła go Shannonie i Toby'emu.
Po chwili okazało się, że on i Toby znają się z widzenia z campusu, a nawet w
zeszłym semestrze chodzili na te same wykłady.
-Jaki ten świat jest mały - powiedział Tom, kiedy Sandra prowadziła go do cieplarni.
- To Eugene jest małe, a nie świat.
- Lubię małe miasta.
- A ty? - spytała Sandra. - Gdzie się wychowałeś?
- W Seattle.
- Myślałam, że pochodzisz z Salem.
- Nie, byłem tam u przyjaciół. A przy okazji postanowiłem zajrzeć na wystawę
kwiatów - wyjaśnił. - I nie żałuję tego.
- Rozumiem. Skoro tak ci zależy na Restrepii dodsoni... - Przerwała, bo coś w
spojrzeniu chłopaka powiedziało jej, że nie to miał na myśli.
Próbując ukryć speszenie, szybko otworzyła drzwi cieplarni. Przez chwilę miotali się
w progu - ona chciała go przepuścić, on nie chciał wejść pierwszy, aż wreszcie oboje weszli
jednocześnie, wpadając na siebie.
- Oto moje królestwo - powiedziała Sandra, kiedy znalezli się w środku.
Tom długo się rozglądał, a potem popatrzył na nią z niekłamanym podziwem.
- Wspaniałe. Zajmujesz się wszystkim sama? Skinęła głową.
- Zupełnie sama? Nie masz nikogo do pomocy?
- Kiedyś miałam dziadka. Tylko że to ja pomagałam jemu, nie on mnie. A po jego
śmierci wszystko jest na mojej głowie.
- Naprawdę jestem pełen uznania. - Tom jeszcze raz rozejrzał się po cieplarni. -
Utrzymanie tego wszystkiego musi cię dużo kosztować.
- Niestety - przyznała. - Przez jakiś czas dostarczałam orchidee do kwiaciarni w
centrum miasta. Bardzo przyzwoicie na tym zarabiałam, ale przed kilkoma miesiącami zmarła
jej właścicielka, kwiaciarnię przejął ktoś inny i się skończyło. Pewnie ją znasz. Jest przy
Trzynastej, nazywa siÄ™ Orchidea i majÄ… tam naprawdÄ™ fantastyczne orchidee.
- Tak, znam.
Gdyby stali w nasłonecznionej części cieplarni, a nie w miejscu, gdzie trzymała
rośliny, które w okresach między jednym a drugim kwitnieniem potrzebują mroku, być może
zauważyłaby, jak Tomowi nerwowo zadrżały usta.
Spędzili w cieplarni ponad dwie godziny. Rozmawiali nie tylko o orchideach; Tom
opowiadał jej o studiach, ona o szkole.
- Już siódma - powiedziała, kiedy przypadkiem spojrzała na zegar, który zawiesił
jeszcze dziadek.
- Pewnie zabieram ci czas.
- Nie, tylko nie miałam pojęcia, że jesteśmy tu już tak długo.
- Ja też - przyznał się Tom.
- Słuchaj, a może wejdziesz do mnie do domu i napijesz się czegoś? - zaproponowała.
- Jeśli w niczym ci nie przeszkadzam...
- Jasne, że nie.
ChwilÄ™ po tym, gdy znalezli siÄ™ na zewnÄ…trz, Shannona i Toby wyszli do ogrodu.
Sandra odniosła wrażenie, że nie pojawili się tam przypadkowo, zwłaszcza że z kuchennego
okna sąsiadów widać było wejście do cieplarni.
- Możemy chwilkę pogadać?! - zawołał Toby.
- Pewnie.
Jak zwykle spotkali się przy murku. Tom pozostał nieco z tyłu.
- Słuchaj, mam straszny problem - powiedział Toby. Sandrę zaniepokoiła bardzo
zmartwiona mina jej przyjaciela.
- Musimy z Shannoną w ten weekend być w Portland - ciągnął podniesionym z
przejęcia głosem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]