[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Maniuś chciał coś zawołać, lecz ze strachu przed Wawrzusiakiem głos zamarł mu w gardle.
Jękliwie zazgrzytały hamulce na zakręcie, zarzuciło tak gwałtownie, że chłopiec jak kukła
potoczył się na leżące w głębi skrzynie. Po chwili motor zawarczał już równo i ciężarówka,
nabierając szybkości, pomknęła po pustej niemal szosie.
Gdy Maniuś otrząsnął się z pierwszego oszołomienia, postanowił wyskoczyć z pędzącego
samochodu. Znalazł się w straszliwej sytuacji. Gdyby Wawrzusiak wiedział, kogo wiezie pod budą
ukradzionego samochodu, zatłukłby go na miejscu. Na tę myśl chłopiec przyczołgał się do tylnej
klapy i próbował się ześliznąć. Ale gdy tylko przełożył nogi na zewnątrz, wóz podskoczył
gwałtownie.
Chłopiec złapał się mocno bocznej krawędzi i czekał na odpowiedni moment, gdy samochód
zwolni lub zatrzyma się na skrzyżowaniu ulic.
Ale na próżno czekał. Wóz pędził coraz szybciej. Brezentowa płachta łopotała, furczała od pędu
powietrza. Motor nie grał, lecz wył przeciągle. Ciemne pasmo szosy z zawrotną szybkością uciekało
spod kół.
Maniuś chciał się zorientować, którędy jadą. Rozglądał się starając zapamiętać mijane ulice.
Początkowo był tak zamroczony strachem, że trudno mu było skupić myśli. Dopiero, gdy wjechali na
żoliborski wiadukt, oprzytomniał nieco.
Przypuszczał, że na placu Inwalidów albo na placu Komuny Paryskiej wóz zwolni. Tymczasem
latarnie ulic migały tylko jak świetliste smugi. Z zawrotną szybkością mijali samochody i
przepełnione wozy tramwajowe. Nadzieja na wydostanie się z pędzącego więzienia była coraz nikłej
sza.
Na placu Komuny Paryskiej skręcili gwałtownie w prawo, ku Wiśle. Potem znowu w lewo. Koła
ciężarówki zadrgały na nierównym bruku. Skrzynie tańczyły i obijały się o siebie jak pijane.
Maniusiowi zdawało się, że ta piekielna jazda nie skończy się już nigdy.
Naraz wóz gwałtownie przyhamował. Chłopiec wraz z roztańczonymi skrzyniami poleciał aż na
ścianę szoferki. A gdy wygrzebał się, spostrzegł, że ciężarówka zwolniła i skręca w jakieś
zabudowania. Jednym susem był przy tylnej klapie. Oparł się o nią obiema rękami i wyskoczył...
Stopy zapiekły go od nagłego zetknięcia się z chodnikiem. Nie wytrzymał wstrząsu, upadł na ręce
i twarz. W tej samej chwili zobaczył nad sobą czyjś cień.
Cień olbrzymiał, aż nakrył go zupełnie. Jakiś ciężar przygniótł go do ziemi. Chłopiec zaczął się
szamotać. Po chwili zdołał wydostać się spod przygniatającego go ciała i poznał Królewicza.
- Puść! - zawołał rozpaczliwie.
Gdzieś z boku rozległ się ostry gwizd i w bramie zjawił się tęgi mężczyzna w rozchełstanej na
piersiach koszuli.
- Co się stało?! - zawołał drżącym z podniecenia i wściekłości głosem.
- On był w wozie, panie szefie - wykrztusił Królewicz szamocząc się z Paragonem.
Nadbiegający człowiek złapał Maniusia za kark, przydusił go do ziemi. Potem jednym
szarpnięciem poderwał go, postawił na nogi i zaniósł do bramy.
- Kto to? - zapytał biegnącego obok nich Królewicza.
- To ten Paragon, wie pan...
Tęgi mężczyzna, którego Królewicz nazywał szefem, postawił chłopca pod ścianą.
- Co tu robisz, szczeniaku?! Dlaczegoś tu przyjechał? Mów, bo ci łeb o mur rozwalę!
Maniuś zamarł ze strachu. Skulił się, zamknął oczy i czekał na ciosy, które za chwilę nań spadną!
Usłyszał zachrypły głos starszego Wawrzusiaka:
- Skąd żeś się tu przyplątał, ty gadzie?
Na jego głowę, na barki i piersi posypał się grad uderzeń. Jęknął, zsunął się na kolana i wtedy
poczuł kopnięcie w brzuch. Zrobiło mu się mdło. Stracił przytomność.
Gdy ocknął się, w bladym świetle naftowej latarni zobaczył nad sobą trzy pochylone twarze:
czerwoną, nalaną - szefa, smagłą, niemal dziecięcą - Królewicza i ciemną, wykrzywioną złością -
starszego Wawrzusiaka.
- Jeszcze zipie - odezwał się szef.
- Nic mu nie będzie - odpowiedział Romek Wawrzusiak.
Królewicz miał duże, wystraszone oczy. Wargi mu drżały, z przerażeniem patrzył na leżącego na
ziemi Paragona. Romek trącił chłopca końcem buta.
- Wstawaj! - zawołał.
Maniuś podzwignął się na ręce, potem na kolana i uniósł się z trudem. Wawrzusiak złapał go za
gardło.
- Gdzie wskoczyłeś do samochodu? - zapytał potrząsając chłopcem. Chłopiec jeszcze szerzej
otworzył wystraszone oczy. Milczał.
- Mów, bo cię zaduszę!
- U pana Aopotka!
- Kto ci kazał?
- Ja sam...
- Dlaczego?
Maniuś wzruszył ramionami. W tym ruchu było tyle bezgranicznej bezsilności, że Wawrzusiak
puścił go na chwilę. Otarł ręką spocone czoło, odwrócił się w stronę szefa.
- I co z nim zrobić?
Szef popatrzył na chłopca przekrwionymi oczami.
- Niech tu siedzi. Może nauczy się rozumu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]