[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jeszcze przed chwilą wydawało mi się rozpostartym
wielowymiarowym barwnym patchworkiem, naraz stało się
płaskie i szare. Wpatrywałam się w sufit, przecinającą go jasną
smugę światła latarni zza okna i czerwone światełko czujnika
dymu. Godzinami usiłowałam obmyślić jakąś nową drogę życia,
ale nie potrafiłam nawet obrać kierunku.
Rozdział piętnasty
Blankiem, wychodząc z pokoju przypominałam raczej
zombie niż żywego człowieka.
Tolliver, który jadł właśnie śniadanie, bez słowa nalał mi
kawy. Podeszłam ostrożnie do stołu i opadłam na krzesło z taką
ulgą, jakbym właśnie przebrnęła przez pole minowe. Tolliver
obrzucił mnie znad gazety przerażonym wzrokiem.
Jesteś chora? zaniepokoił się. Rany, wyglądasz jak
siedem nieszczęść! Zdecydowanie poczułam się lepiej. Gdyby
powiedział coś miłego, mogłabym się załamać, rzucić na niego i
zmoczyć mu całą koszulę łzami.
Miałam ciężką noc powiedziałam, ważąc każde słowo.
Nie spałam za dobrze.
Poważnie? No, co ty nie powiesz? zakpił. Wiesz,
lepiej zrób sobie makijaż.
Wielkie dzięki. Jakiś ty miły.
Ależ proszę. Nie chciałabym, żeby koroner pomylił cię
z trupem.
Dobra, dość!
A jednak ta wymiana zdań poprawiła mi nastrój.
Tolliver złożył gazetę i przesunął ją w moim kierunku.
Najwyrazniej nie zamierzał komentować mojego wczorajszego
zachowania.
Niewiele piszÄ… o Tabicie. Chyba temat stygnie.
Najwyższy czas. Nawet udało mi się donieść drżącą
ręką filiżankę do ust, nie oblewając się przy tym. Pociągnęłam
tęgi łyk, po czym powoli odstawiłam naczynie. Tolliver, który
zostawił sobie dodatek sportowy, był na szczęście pochłonięty
artykułem o koszykówce, więc moja żenująca słabość uszła jego
uwadze. Odetchnęłam głęboko, uspokoiłam się i już pewniej
wypiłam resztę kawy. Kofeina to wynalazek bogów. Wiedząc, że
pózniej tego pożałuję, wzięłam z koszyczka rogalika i
pochłonęłam go w przeciągu minuty.
Mądrze, powinnaś nabrać trochę ciała rzucił Tolliver.
Sypiesz dzisiaj komplementami jak z rękawa
odgryzłam się i poweselałam. Nagle ujrzałam przyszłość w
jasnych barwach, choć optymizm ten miał znacznie słabsze
podstawy, niż moje nocne załamanie. Przesadziłam wczoraj,
prawda? Nic się przecież nie stało, wszystko jest jak dawniej. I
nic się nie zmieni Sięgnęłam po kolejnego rogalika.
Nawet posmarowałam go masłem.
Idziesz pobiegać? spytał Tolliver łagodnie. Nie.
Cóż za święto. Pieczywo i żadnego biegania. A jak
noga?
Dobrze. Zupełnie dobrze. Zapadła chwila ciszy.
Dziwnie się wczoraj zachowywałaś zaczął.
Ech.
Miałam parę spraw do przemyślenia zbyłam go, przy
okazji zataczając rogalikiem szeroki krąg, żeby podkreślić, jak
wiele tych spraw było.
Mam nadzieję, że już ci lepiej. Niezle mnie nastraszyłaś.
Wybacz. Starałam się, aby mój głos brzmiał lekko i
obojętnie. Każdy czasem miewa galopadę myśli.
Uhm. Przyjrzał mi się i jego myśli chyba również
wystartowały właśnie do biegu.
Komórka zadzwoniła zanim zdążył wrócić do czytania.
Sięgnęłam, by odebrać, ale był szybszy ode mnie. Ostatnio
naprawdę zaczynaliśmy być wobec siebie coraz bardziej
tajemniczy.
Tolliver Lang przy telefonie. Słuchał przez kilka
sekund. Dobrze. Gdzie to jest?
Znów chwila ciszy. W porządku.
Będziemy tam za trzy kwadranse powiedział i zatrzasnął
klapkę. Popatrzył na mnie tym razem nieco smutno.
Rodzina wyraziła zgodę. Możemy jechać do kostnicy.
Bez słowa wstałam i poszłam do swego pokoju, żeby się ubrać.
Dwadzieścia minut pózniej wyszłam umyta, w czystym ubraniu,
ale to wszystko, co zdołałam ze sobą zrobić. Wbrew radom
Tollivera nie zamierzałam wygłupiać się z makijażem,
przejechałam tylko włosy szczotką. Nosiłam krótką fryzurę, bo
zwykle nie miałam czasu, żeby siedzieć za długo przed lustrem;
właśnie tak jak dzisiaj.
Założyłam pierwszy z brzegu sweter, dżinsy, które
nawinęły mi się pod rękę i byle jakie skarpetki. Dobrze, że
woziłam ze sobą rzeczy, które do siebie mniej więcej pasowały,
bo inaczej wyglądałabym, jakbym ubierała się po ciemku.
Tolliver dorównywał mi dzisiaj elegancją.
Przed wyjściem z pokoju objął mnie, a ja, zaskoczona
oddałam uścisk, czując tę samą wdzięczność i radość, że jest ze
mną. Kiedy nagle dotarło do mnie, co robię, zesztywniałam.
Tolliver zareagował błyskawicznie, uświadamiając sobie, że coś
jest nie tak.
O co chodzi? OdsunÄ…Å‚ siÄ™ lekko. To przeze mnie?
Coś ci zrobiłem? Nie potrafiłam mu spojrzeć w oczy.
Nie, nic bąknęłam. Chodzmy i miejmy to już za
sobą. W samochodzie panowało niezręczne milczenie. Tolliver
jechał zgodnie ze wskazówkami i zanim zdążyłam przygotować
się psychicznie, parkowaliśmy pod kostnicą. Już na chodniku
czułam intensywne wibracje niedawno zmarłych ludzi. Było ich
tam tylu, że z auta wysiadłam na miękkich nogach, przytłoczona
wrażeniami. Gdy weszliśmy do środka, kręciło mi się w głowie.
Wiem, że rozmawialiśmy z kimś, ale to wszystko, co
pamiętam. Podczas przejścia korytarzem wibracje przenikały
mnie od stóp do głów.
Dość słabo rejestrowałam otoczenie, gdy potężna młoda
kobieta prowadziła nas do ciała, które przyszliśmy zobaczyć. Nie
miała makijażu, a jej ubranie niewątpliwie pochodziło ze
szmateksu.
Praca w takim miejscu pozbawiała pewnie ochoty na
cokolwiek.
Kobieta zapukała w jedne z wielu identycznych drzwi i
widać musiała usłyszeć zaproszenie, bo otworzyła je i weszliśmy
do pomieszczenia.
Dzień dobry powitał nas stojący pod ścianą blondyn w
białym fartuchu. W pokoju znajdowały się dwa metalowe stoły,
na których leżały plastikowe pokrowce. Jeden z nich był
wybrzuszony dużo bardziej niż drugi. Tolliver zakaszlał.
Intensywny zapach przenikał nawet przez gruby plastik.
Możesz wyjść zaproponowałam Tolliverowi, choć
wiedziałam, że tego nie zrobi.
Dokonałam prezentacji, a mężczyzna przedstawił się jako
doktor Lyle Hatton.
Bardzo wysoki, nieproporcjonalnie zbudowany, sprawiał
wrażenie niezdarnego. Patrzył na nas zza okularów, dosłownie i
w przenośni, z góry. Jednak wobec wszechogarniającego
brzęczenia nie zwracałam uwagi na jego niechęć i pogardę.
Zaczęłam unosić plastik, żeby dotknąć Tabity, ale doktor
Hatton powstrzymał mnie szybko.
Rękawiczki! powiedział ostro.
Irytujący facet. Miałam tu coś do zrobienia, a przez ten
huk ledwo docierało do mnie czego chce. Ale najwyrazniej
miałam do wyboru albo dotknąć ciała przez plastik, albo założyć
rękawiczki. Nigdy się chyba nie zastanawiałam, czy materiał,
przez który dotykam zwłok, ma jakieś znaczenie. Ale
podświadomie czułam, że do moich celów odpowiedniejsza
byłaby bawełna niż guma.
Nie wiedziałam tego jednak na pewno.
Położyłam więc dłoń na worku w miejscu, gdzie powinno
znajdować się ciało dziewczynki. Oczywiście po tyłu miesiącach
jej szczątki nawet kształtem nie przypominały ciała.
Błyskawicznie nawiązałam kontakt i zobaczyłam ostatnie chwile
życia Tabity: obudzona ze snu, z drzemki. Zbliżająca się
niebieska plama poduszki. Uczucie... zdrady, niedowierzania,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]