[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Owszem.
Więc nie dorabiaj na siłę teorii o partnerze.
Nadal sądzę, że było ich dwóch. Przy dwóch dorosłych napastnikach chłopcy, nawet
silni, nie mieliby szans. Także okres, przez jaki pozostawiano ich przy życiu, mógł
wskazywać na dwóch katów, z których każdy zaspokajał swoje chore fantazje w odmienny
sposób. Jeden preferował seks, drugi tortury, albo każdy trochę tego, trochę tego. Jednemu mogło
wystarczyć nawet zadawanie lub obserwowanie śmierci. Są też i tacy dewianci.
Dlatego nie zabijali ich od razu. A tego jesteśmy pewni. Więc każdy ze sprawców mógł
spędzać z nimi czas.
JesteÅ› tego pewna?
Nie na sto procent, ale tak uważam.
Na jakiej podstawie?
Dobra, może nie mam nic konkretnego poza wrażeniami odebranymi od ofiar
przyznałam. Może to tylko moja wyobraznia.
Nawet jeśli masz rację, to był Tom i Chuck, którego ojciec zmuszał do pomocy.
Nie, nie chodzi mi o Chucka. Zmierzałam do tego, kiedy zeszliśmy na temat Gacy ego i
Dahmera. Widzisz, szczątki zwierząt były dość świeże. A zniknięcie pierwszego chłopca, o którym
wiemy na pewno, nastąpiło mniej więcej pięć lat temu. Najstarsze zwłoki zwierzaków na oko nie
mogły mieć więcej niż rok. Gorące lato, owady, rozkład byłby bardziej zaawansowany.
Co z tego wynika?
To nie Chuck pomagał Tomowi. Był inny wspólnik, ktoś, kto nadal jest na wolności.
Nie mogłam nic wyczytać z twarzy Tollivera. Skrywał myśli pod maską skupienia, nie
miałam pojęcia, czy go przekonałam, czy też nie zgadzał się ze mną.
No i? Rozłożyłam ręce.
Nic, myślę stwierdził, ale włączył silnik. Całe szczęście, bo zaczynałam już marznąć.
Więc co robimy?
Nie wiem. Na pewno muszę jechać do Manfreda, powiedzieć mu o babce. Nie została
zamordowana, choć rzeczywiście ktoś był przy jej śmierci i nie zrobił nic, żeby pomóc.
Co?!
Ktoś obserwował, jak umiera, ale nie wezwał pomocy. Nie sądzę, żeby to cokolwiek
zmieniało, ale... Potrząsnęłam głową. To okropne. Miała świadomość, że ktoś tam jest i patrzy.
Ale nie skrzywdził jej? Nawet jeśli nie reagował?
Nie. Tylko patrzył.
Może to był Manfred?
Zastanowiłam się przez chwilę. Teoretycznie prawdopodobne. Przecież raczej nie
wychwyciłby precyzyjnie momentu odejścia babki.
Nie oświadczyłam, przebiegłszy w myślach szczegóły kontaktu z Xyldą w domu
pogrzebowym. Nie Manfred. Jeśli nawet, to Xylda go nie rozpoznała, co jest mało
prawdopodobne, bo z reszty odbioru nie wynika, żeby była aż tak zdezorientowana.
Tolliver wysadził mnie przed szpitalem, sam zaś pojechał zatankować. Weszłam do szpitala,
pewnie kierując się ku sali Manfreda. Był sam. Starając się ukryć ulgę Rain to miła kobieta, ale w
tej chwili miała pewnie inne zajęcia podeszłam do łóżka i dotknęłam lekko ręki Manfreda.
Gwałtownie otworzył oczy, aż się przestraszyłam, że krzyknie zaskoczony.
Bogu dzięki, to ty odetchnął. I co? Dowiedziałaś się czegoś?
Twoja babka zmarła z przyczyn naturalnych. Słuchaj, pamiętasz może, czy stałeś nad nią
dłuższy czas, tylko patrząc?
Na pewno nie. Zawsze od razu siadałem przy jej łóżku, a co?
W chwili śmierci ktoś stał w drzwiach, obserwując, jak umiera.
Bała się go?
Niekoniecznie. Była raczej zaskoczona. Ale nie zrobił nic, żeby ją zabić. Już umierała.
Jesteś pewna? Manfred nie wiedział, jak rozumieć obecność dziwnego obserwatora.
Ja również.
Tak, to był naturalny zgon.
To dobrze. Naprawdę poczuł ulgę. Bardzo ci dziękuję, Harper. Wziął mnie za rękę,
zamykając ją w swojej ciepłej dłoni. Wiem, że to musiało być dla ciebie straszne. Ale teraz nie
musimy robić sekcji, może spoczywać w pokoju.
Sekcja nie miała nic wspólnego ze spokojnym odpoczynkiem, ale postanowiłam pozwolić
umrzeć temu tematowi śmiercią naturalną, taką, jaka stała się udziałem Xyldy.
Posłuchaj...
Manfred skupił się, dostrzegając moją powagę.
Tak?
Nie zostawaj tu sam. Nie zostawaj sam w Doraville.
Ale przecież zabójca został aresztowany? To koniec sprawy.
Nie sądzę. Nie przypuszczam, żeby ktoś próbował zrobić ci coś w szpitalu, ale jak
wyjdziesz, cały czas trzymaj się z matką.
Widząc, jak bardzo mi na tym zależy, skinął potwierdzająco, niechętnie, ale jednak.
Do sali weszła pielęgniarka, ogłaszając, że Manfred może już wstać i przejść się kawałek z
jej pomocą. Zostawiłam ich samych, wychodząc, żeby zaczekać na Tollivera przed szpitalem.
Przypadkiem w stronę holu szedł Barney Simpson, niosąc pod pachą plik papierów. Zrównałam się
z nim.
Wydawałoby się, że stanowisko dyrektora administracyjnego to praca za biurkiem
zagaiłam. A pan ciągle w ruchu.
Gdybym miał sekretarkę, nie wychylałbym nosa z gabinetu przyznał. Ale ma akurat
wolne. Jeden z zamordowanych był jej wnukiem. Ciężko to wszystko przeżywa, a w dodatku nie
wiadomo, kiedy wydadzą ciało i odbędzie się pogrzeb. Nie mogłem jej odmówić paru dni wolnego.
Spędza ten czas z córką.
Bardzo współczuję tym wszystkim rodzinom.
Cóż, przynajmniej jedna nie musi wybierać teraz trumny. Rodzice chłopca znalezionego w
tej kryjówce pod podłogą pewnie nie posiadają się ze szczęścia.
Skinął na pożegnanie, skręcając w korytarzyk, gdzie mieściły się biura.
Zbrodnie wstrząsnęły całym miasteczkiem, choć zapewne intensywność odbioru tragedii
zmniejszała się wraz z odległością od punktu zero, czyli miejsca zbrodni.
Poczułam się trochę głupio. Co też mi przyszło do głowy, żeby tak straszyć Manfreda?
Był sporo starszy od ofiar. Z drugiej strony, niewielki wzrost, atrakcyjna aparycja i aktualna
bezbronność dawały powody do zachowania ostrożności. Poza tym nie pochodził stąd, więc jego
zniknięcie nie zostałoby tak szybko zauważone. Dodatkowo, na logikę, pozostały na wolności
zabójca zabójca, którym najwyrazniej tylko ja się przejmowałam nie zaryzykowałby teraz
kolejnego porwania. Wszyscy byli bardzo ostrożni, uważni i podejrzliwi.
A przynajmniej byli do tej pory. Inna sprawa, że aresztowanie sprawcy, samobójstwo jego
udręczonego syna i uratowanie ostatniej z ofiar mogły osłabić czujność. Prawie happy end.
Słyszałam rozmowy ludzi w barach. Nawet Chucka zbytnio nie żałowali, wychodząc z
założenia, że chłopak nacierpiałby się strasznie podczas procesu i skazania. Wszyscy byli również
przekonani, że pomagał ojcu i że to poczucie winy pchnęło go do desperackiego kroku. %7łe śmierć
miała być rodzajem odkupienia. Ja wiedziałam, że to nie do końca prawda.
Jednak gdyby Chuck nie popełnił samobójstwa, nie dałabym centa za jego życie.
Wspólnik ojca musiał podejrzewać, że dziecko go zna, nawet jeśli tak nie było. Tak więc
przynajmniej jedna osoba miała istotny powód, żeby cieszyć się z jego śmierci.
Pomyślałam o dobrych rzeczach, z którymi zetknęłam się w Doraville, i o miłych ludziach,
których tu poznałam. W tej przyjaznej górskiej wiosce czaił się wąż, wielki wąż.
Czym Doraville zasłużyło sobie, by stać się sceną tego spektaklu grozy?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]