[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie ma jejtam, nie ma!
To gdzie jest do cholery?
Nagle z kąta pokoju dobiegł głos:
- Proszę zamknąć i zawiadomić kierowcę.
Za pięćminut będęgotowa.
Zpiewaj, mojaptaszyno
Stefanowi Brylskiemu
- Spójrz na niebo - powiedziała ona.
- Kiedywypływaliśmy, nie było ani jednej chmurki, a teraz wiszą nad nami niby nadęty
balon.
Izaczęło wiać.
- Nie gapsię do góry,tylko wiosłuj- powiedziałon głosem ostrym
inieprzyjemnym.
- Nie będziemysiedzieć jak kaczki w trzcinach.
Wzięławięc karnie wiosło i zaczęłaodgarniać wodę.
Kiedy niebo przeszyła błyskawica i spadła wprostdo wzburzonegojeziora, dobijali do
brzegu.
- Jeszczetylko wciągnę kajak i posprawie- powiedział zadowolony.
- Udało się - klaskała w ręcejak dziewczynka.
-Zobacz, jakpięknie pada.
Podoba ci siÄ™?
- Nie lubię deszczu - warknął i otrzepał włosy niczymzmoczony kundel sierść.
Jednak widząc, jakonasię cieszy, wziął ją na ręce.
Spijała kroplewody płynące po jego opalonychramionach.
- Smakujesz jak lody waniliowe- szeptała, strzepując z rzęs wodną mgłę.
Mógłby ją mieć właśnie teraz.
Ale chociaż zinnymi nie zwykł tracić czasu, tym razempostanowił poczekać.
Czuł dziwneonieśmielenie.
Możeto jej naiwność dziecka, z jaką zgodziła się na ten wyjazd nad.
182
jezioro, sprawiła, że nagle zaczął się bać odpowiedzialności, może uważał, że
na nią nie zasługuje.
I chociażjej ciało było cudownie ciepłe igotowe, chciał oddalić ten moment, kiedy już
wszystko siÄ™ stanie.
Zabrał się dorozstawiania namiotu, mocując sięz linkami.
Potemnadmuchiwał materac, układałprzyniesione z kajaka rzeczy, niezbędne natych
kilkadni,znosił drewno na ognisko.
- Cholera, trzebabyło przyjechać z kumplem - zaklął podnosem.
- Pożyczyć żaglówkę albo zwyczajnie moczyć kij w wodzie, tak zupełnie naluzie.
Zachciało mi się ciągnąćtę gówniarę.
I co ja tu znią będę robił?
Chyba mi odbiło!
Mogłemją mieć na imprezie, w parku, w mieszkaniu,gdziekolwiek.
To sobie wymyśliłem jezioro.
I tylko łapy mnie bolą od tego machania wiosłami.
- Kochamcię -szeptała.
Nie lubił tego słowa, chociaż słyszał jewielokrotnie.
Tym razem jednak brzmiało inaczej.
Dziwniemiękko, łagodnie, tak jakoś bardzo dziecinnie.
Schował jej małą dłoń w swojej.
Była delikatna,z równoobciętymi paznokciami.
Przytuleni, długo siedzieli przy ogniu, patrząc na skaczące płomienie, które lizały
kolejny kawałek sosnowej gałęzi.
Cały czas myślał, jak to będzie, kiedy wejdzie wniąi otworzydla siebie.
Nieobawiał się, czy sprosta zadaniu.
Był pewienswojej męskości, bał się tego, copotem.
Jejżarliwego domagania siępotwierdzenia,żeto na zawsze, na całe życie.
Nie rozumiał,dlaczego musi być przy tym tyle zachodu.
Przecież to tylko fizyczne zespolenie.
Chętnieodstąpiłbykomuś ów prezent, ale wiedział, że stanie
Zpiewaj, moja ptaszyno 183
się to, bo wszystko zmierza ku takiemu właśnie rozwiązaniu.
Chciał jednak, by tym razembyło inaczej niż zwykle, kiedy brał panienki bez
zbędnychceregieli.
Udał,że jest strasznie zmęczony.
Ziewał głośno, dając sygnał, że jedynarzecz, której pragnie -to sen.
I chociaż wykonywała swój koci taniec, prężącpiersi,małe i kształtne, zasnął.
Jednak nie był to sen, tylko jakiś stan półczuwania.
Wiedział, że leżyprzy nimnaga.
Nie słyszał głosu, chociaż chyba coś mówiła.
Przytulił jąramieniem, mocno, jakby chodziło o ocalenie czyjegoś życia, a nie zwykły
akt zjednoczeniadwóch ciał w uścisku.
I tak zastał ich poranek.
Słońcegrzało ściany namiotu.
Odsunął koc, dziewczyna otworzyła oczy i przeciągnęła się.
Udał, że niewidzi.
Wstałi zabrał się do robienia śniadania.
Nie wiedział, że założyła się z koleżankami, że gozdobędzie.
Jego właśnieupatrzyła sobie naofiarę damskiegopolowania.
Nie wyczytał tego aniz jej jasnychoczu ani z gestów, które dziwnie go onieśmielały.
Powoli wpadał w sieć modliszki.
Chciał,by wszystko wypadło jak najlepiej.
Równokroił chleb,układał go na lnianej ściereczce.
Smarował kromki masłem itwarogiem, układał pomidorypociętew małe półksiężyce.
Nigdy dotąd taksię niestarał.
Gotował wodę na herbatę w małym kocherze.
Czekając, aż zacznie bulgotać, położył jeszcze międzykanapkami dwa krzaczki
poziomek.
Ona drzemała, uśmiechając się.
- Będziesz mój, już niedługo - powtarzała w myślach.
- Kiedy nas razem zobaczÄ…, nie uwierzÄ….
Takifacet!
Na dyskotece zawsze wyrywanajfajniejsze la.
184
ski, ma firmę i niezłą brykę.
No i kasÄ™.
Nie to, co cigówniarze z bloku.
Jedno piwona trzech.
Dawno chciałago zarwać.
Gdyby nie te imieninyu kumpeli, byłaby bez szans.
Ale zwrócił na nią uwagę, chociaż wydawałosię, że cholernie się nudzi w
tymtowarzystwie.
Kiedy spytał, czy pojedzie z nim nad jezioro, zgodziła się natychmiast.
Wreszcie skończył przygotowania.
Zadowolonyoglądał swoje dzieło, gdy ona objęła go czule i powiedziała: Cudownie!
Jak w bajce.
I moja miłość dociebie jest jakbajka.
Jeszcze nigdy, nikogo i z nikim.
powtórzyła po raz kolejny, chociaż był to zwykły blef.
Słyszał, jak głośno oddychaz podniecenia, sam teżnie byłobojętny.
- A może zrobić toteraz, przed śniadaniem, żeby jużbyło po wszystkim?
-pomyślał przezchwilę.
Nagle woda zaczęła wrzeć, pobiegł więc donamiotu po pudełko z herbatą.
Pili powoliz metalowych kubków, parząc sobieusta.
Jejjasne włosy lśniły w słońcu, nos miała umazany twarogiem.
Wtedy przypomniał sobiete wszystkiedziewczyny, które zaliczałprzy każdej okazji.
Najczęściej lekkopijane, z rozmazanym makijażem, cuchnące papierosami.
Nigdy nie zastanawiał się,czy naprawdę tego chcą, czy idąz nim, bo tak trzeba, bo
jestimpreza.
Nawetich imion nie pamiętał.
Jeszcze bardziej się przestraszył.
A jeśli coś będziemusiał obiecać, oddać fant za prezent, jaki dla niegoszykuje?
Zrzuciłakostium i pobiegła do jeziora.
Patrzył nanią jak na leśną zjawę, boginkę z baśni.
Nurkowała,wynurzała się z trzcin,by za chwilę znowu zniknąć
Zpiewaj, moja ptaszyno 185
pod wodÄ….
Pokwadransie, owinięta ręcznikiem, suszyła w słońcuzlepione, mokre włosy.
- Chodz, pójdziemy do lasu, już wyschłaś - powiedział w końcu, a ona zgodziła
się jak grzecznadziewczynka i założyła tenisówki.
Szli, trzymając sięza ręce.
- Chyba to już koniec tej wyspy.
Doszliśmydo drugiegobrzegu.
Widzisz tamtą samotną łódkę?
- spytał.
- Zobacz, jakaśmieszna.
Cała obwieszona pieluchami i prześcieradłami.
- Podejdzmy bliżej - zaproponowała.
Zgodził się.
I nie wiedząc dlaczego, zaczęli się skradać jak harcerze na leśnych podchodach.
Na leżaku siedziała stara kobieta wzielonejczapeczce.
Obok mężczyzna wbijał w ziemię dwa drewniane pieńki i układał na nich małą deskę.
- Widzisz, kochanie, jaki piękny stolik ci robię?
Tylko trzeba sprawdzić, czy jest właściwypoziom.
Niemapoziomicy?
Nie martw siÄ™, zaradzimy.
Wezmę słoik i pokułam go podeseczce.
Jak spadnie, znaczy, żestół krzywy.
To jest poziomica grawitacyjna, mój patent.
Dobrze wymyśliłem?
Pogładził twarz starej kobiety, która mruczała cośpod nosem.
- Skoro już mamy stół,pora na obiadek.
Botwineczka na kurczaku ipierogi z jagodami.
Pierwsze jagody dla mojej kruszynki.
A teraz otwórz buzię, pomaleńku połykaj, żebyś się nie oblała.
Kobieta jak robot otwierała usta.
- Ta stara chyba nie widzi i nie słyszy, a jeszczerobi pod siebie.
To wstrętne!
Nienawidzę starości-powiedział chłopak.
186
Dziewczynaszeptała:
- To piękne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]