[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Szymonecki miał około dwóch kilometrów i trzystu metrów długości, prostopadły zakręt koło
wsi Szymonka. Teraz już nie wiosłowaliśmy, tylko burłaczyliśmy. Demokratycznie
uznaliśmy, że lepiej, gdy męczy się tylko jeden, a nie cała załoga.
W pewnym momencie wysiedliśmy z Piotrem i szliśmy po betonowym nadbrzeżu za
naszÄ… Å‚odziÄ….
- Ciekawe, co porabia nasz Arek i czemu płynie dalej? - zastanawiałem się.
- Postanowił śledzić nas - orzekł Piotr.
- Rozmawiałeś z Iloną?
- Chciałbyś, żeby była naszym człowiekiem w obozie Arka?
- Może.
- Nawet nie próbuj... - Piotr pogroził mi. - Wiesz, że to bardzo inteligentna
dziewczyna? Rozmawiałem z nią na temat grodzisk nad jeziorem Tyrkło...
- Co? - zdziwiłem się. - Zdradziłeś jej jakiś trop?
Wyjąłem mapę i przyjrzałem się rejonowi Pieklickich Bagien. Punktem wyjścia była
wieś Pieklice, odcięta z trzech stron przez owe bagna. Podejrzewałem, że był to rozległy
obszar podmokłych łąk, bo na ich terenie znajdowały się także Pieklickie Góry, pasmo wzgórz
porośniętych lasami. Od południa bagna dochodziły do północnych rubieży Puszczy Piskiej w
okolicach wsi Cierzpięty. Na południu było Jezioro Tyrkło, na którego wschodnim i
zachodnim wybrzeżu były zaznaczone grodziska. Na wschodzie Pieklić była Marcinowa
Wola, na zachodzie łąki i pola nad jeziorem Jagodne, na północy jezioro Niegocin i wieś
Rydzewo.
Pieklice były połączone ze szlakiem Wielkich Jezior Mazurskich wąską strugą,
Piekliczką, która wpływała do jeziora Buwełno, z którego można było dostać się na jezioro
Wojnowo, a z niego po przenosce na Niegocin. Jednak wieś była tak wygięta w łuk, że jeden
jej koniec dochodził do samego Buwełna. Jak wyjaśniała mi Marpezja, nie opłacało się
wpychać wielkich łodzi na wąskie jeziora rynnowe, więc wycieczka, harcerze i papużki
mieli przesiąść się do łodzi, a ja z Piotrem do naszego kajaka.
Nie miałem czasu rozmawiać z Piotrem, bo przyszła moja kolej na burłaczenie.
Zszedłem na betonową ścieżkę ciągnącą się wzdłuż brzegu kanału i przejąłem od Kijanki
grubą cumę. Załoga była zajęta ochroną burty i odpoczynkiem, więc nie mogła skupić uwagi
na otaczającej nas przyrodzie. Ja w ciszy poranka z daleka słyszałem kłótnię dwóch starszych
mężczyzn. Przyspieszyłem, bo ton głosów wskazywał, że już wkrótce może dojść do
rękoczynów. Na końcu kanału, w biegu wskoczyłem do łodzi, która rozpędzona, przy
okrzykach towarzyszących momentowi wkładania wioseł w dulki wypłynęła spomiędzy trzcin
na jezioro. Stałem na dziobie i doskonale widziałem, jak nasze nagłe pojawienie się
zaskoczyło dwóch panów. Każdy stał w swojej drewnianej łodzi i zamierzał się wiosłem na
drugiego. Niski, pękaty, w polskim starym mundurze, w berecie z antenką brał zamach
poprzeczny, a jego adwersarz, szczupły, wysoki, z ogorzałą twarzą, w popielatej kurtce, tak
zwanej bundeswerce , próbował zaatakować z góry.
ROZDZIAA ÓSMY
RATUJEMY TOPIELCA " SSIEDZKIE AMORY " BUNKIER NAD
KANAAEM KULA " PAYNIEMY DO PIEKLIC " CZY MAZURY
POWINNY BY OAZ SPOKOJU? " LIST DO KRYSI
Nie wiem, co bardziej zaskoczyło obu panów: nasz widok, nasze nagłe pojawienie się
czy też wyraz naszych twarzy. Wszyscy w skupieniu wypatrywaliśmy, co się teraz może
wydarzyć.
- Czekaj, Horst! - niższy mężczyzna zwrócił się do wyższego. - Niech popłyną, to
sobie pogadamy!
Aódz, którą płynęliśmy, majestatycznie cięła ciężką powierzchnię wody, a my
milczeliśmy.
- No, na co czekają?! - pieklił się mały. - Niech już sobie płyną.
- Ty, Franz, nie gorączkuj się - Horst mówił z charakterystycznym akcentem, odnosiło
się wrażenie, że jego usta poruszały się przy tym jak u ryby wyrzuconej na brzeg.
- Sam jesteś Franz! - wołał mniejszy. - Jestem Franciszek, a Franz to możesz wołać na
swojego psa!
Franciszek nie czekając na nic znowu zamachnął się wiosłem. Horst przytomnie
zablokował cios, ale wiosło Franciszka pękło, a on sam wykonując obrót wyleciał za burtę.
Zapewne gumowce szybko nabrały wody i zaczęły ciągnąć go ku dnu i błyskawicznie zniknął
nam z oczu.
- Franz! - Horst rozpaczliwie walił swoim wiosłem o wodę, jakby chciał podać drąg
topielcowi.
Błyskawicznie rozebrałem się i skoczyłem do wody. Nim zanurkowałem, usłyszałem
drugi chlupot wody, gdy Marpezja uczyniła to samo. Sunęliśmy pod wodą w kierunku
wodorostów zalegających nad mulistym dnem. Byłem zdziwiony, że w takim miejscu może
być tak głęboko.
Oprócz tego, że czułem chłód, dokoła robiło się ciemniej. Na oślep machałem rękoma,
próbując uchwycić choćby skrawek ubrania pana Franciszka. Niespodzianie moje palce
natrafiły na niego i wtedy wokół mojej dłoni zamknął się żelazny uścisk. Potem tonący z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]