[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mercy ogarnęła panika. Nie, nie potrafi tego zrobić, nie
dzisiaj. Sięgnęła dłonią i szarpnęła sznureczek przymocowany
do pojedynczej żarówki. Oboje zamrugali powiekami
w nagłym blasku. Jednym ruchem ręki ściągnęła brezent.
- Pamiętasz to?
- Trudno zapomnieć. - Spoglądał na wciąż błyszczący
czerwony lakier na jej starym kabriolecie. Dach był odsunięty,
skórzana tapicerka sprężysta, a chromowane listwy lśniły.
Travis uśmiechnął się smutno. - Wiele wspomnień wiąże się
z tym autem i jego tylnym siedzeniem, co, Mercy?
Te słowa zirytowały ją. Ale nie dała mu poznać, że uraził
ją tymi domysłami. Zacisnęła zęby, otworzyła drzwiczki
i wsiadła. Kluczyki były pod przednim siedzeniem, jak zaw-
sze, silnik zapalił natychmiast.
- Jedziesz? - Spojrzała wyzywająco na Travisa.
- DokÄ…d?
S
R
- Czy to ważne? - Wzruszyła ramionami i włączyła wste-
czny bieg.-Jak chcesz.
- Zaczekaj!
Wskoczył na miejsce pasażera. Mercy wycofała wóz z ga-
rażu i ruszyła przed siebie. Na głównej drodze wcisnęła pedał
do dechy i wyjechała z miasta.
Wiatr targał jej włosy, chłodził policzki, ale była zbyt
pobudzona, zbyt swobodna, by się tym przejmować. Wszyst-
ko przepływało obok, migały rozmazane plamy drzew, pa-
stwisk i płotów. Mocno ściskała kierownicę, świadoma, że
Travis marszczy brwi, przytrzymujÄ…c rondo kapelusza.
Wreszcie chwycił ją za ramię i krzyknął, by usłyszała go po-
przez warkot silnika i wycie wiatru.
- Przyhamuj to pudło. Co za diabeł w ciebie wstąpił?
- To prawdziwa ja, taka, jaką pamiętasz! - odkrzyknęła.
-Diablica:
- Na miłość boską...
Patrzyła przez przednią szybę na światła padające na czar-
ny asfalt. Kropla deszczu uderzyła o szybę, potem następna.
Nie zwolniła.
- Nigdy z nim nie spałam.
- Co?..
- Z Kennym. My nigdy,
Jakiś ruch... szpiczasty ryj, twarda skorupa, długi ogon...
Mercy skręciła gwałtownie. Opony zapiszczały na mokrym
poboczu, kiedy wymijała pancernika, szukającego jedzenia na
środku szosy.
Travis zaklął zapierając się rękami o deskę rozdzielczą.
- Zwolnij!
Przypomniała sobie, że to on prowadził tamtej strasznej
S
R
nocy. Zawstydzona i skruszona, zwolniła pedał gazu, skręciła
i zaparkowała na trawiastym poboczu.
- Przepraszam. - Przysunęła się do Travisa. Zimny deszcz
lunął mocniej, jego krople moczyły jej włosy spływały po
twarzy, mieszając się ze łzami. - O Boże, Travis.
- Wielkie nieba, kobieto. - Przycisnęła twarz do jego ra-
mienia. - O co chodzi? - szepnÄ…Å‚ cicho.
Ale jak mogła mu wytłumaczyć to, czego sarna nie rozu-
miała?
- Obejmij mnie, wymamrotała czując na wargach szorstką
od zarostu krzywiznę jego szczęki.
Uścisnął ją mocno, tuląc do piersi. Po długiej chwili, kiedy
przestała dygotać, odsunął się i spojrzał jej w twarz.
- Przemokniemy zupełnie. - Woda kapała mu z ronda ka-
pelusza. - Samochód też.
Wybuch bezgłośnego śmiechu zaskoczył ją samą. Zlizała
krople z warg.
- Owszem. Bo w nim para durniów.
-Moglibyśmy rozłożyć dach.
- Rekord to osiem sekund, kowboju.
Z piskiem wyskoczyła z samochodu, odciągnęła klamry,
chwyciła czarny materiał i szarpnęła mocno. Travis robił to
samo po drugiej strome. Srebrzyste strumienie deszczu zmie-
niały włosy Mercy i wąsy Travisa w obwisłe mysie ogonki.
Piszcząc, kiedy zimny deszcz spływał jej po plecach i chi-
chocząc na widok niechętnej miny Travisa, Mercy wybuch-
nęła radosnym śmiechem. W końcu zaraziła nim Travisa.
Brezentowy dach opadł wreszcie na miejsce i oboje zajęli
przednie siedzenia, ślizgając się na mokrej skórze, machając
rękami i śmiejąc się do rozpuku.
S
R
- %7ładne z nas - wysapała Mercy - nie ma dość rozsądku...
- ... żeby schować się gdzieś przed deszczem - dokończył
Travis.
Uśmiechając się, starł wilgoć z twarzy i wąsów. Mercy
próbowała złapać oddech. Spojrzał na nią z czułością i musnął
palcami mokry policzek.
- Miło słyszeć, jak znów się śmiejesz, skarbie.
- To wspaniałe uczucie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]