[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dzwięku kiedykolwiek spowodowanego przez Człowieka  długotrwały grzmot powietrza
wdzierającego się mila za milą do tunelu próżni wydrążonego nagle w przestworzach.
Chociaż nad pustynią zamarły już ostatnie echa, Jeserac ani drgnął. Myślał o chłopcu, który
odszedł  bo dla Jeseraca Alvin na zawsze pozostanie dzieckiem, tym jedynym dzieckiem, jakie
pojawiło się w Diaspar od czasu
6  Miasto i gwiazdy
161
przerwania cyklu narodzin i śmierci. Alvin nigdy nie dorośnie; dla niego cały wszechświat był
zabawką, zagadką, którą rozwiązuje się dla własnej przyjemności. Bawiąc się tak, znalazł teraz
grozne, niebezpieczne cacko, które może doprowadzić do zagłady tego, co pozostało po cywilizacji
ludzkiej. Ale bez względu na skutki, dla niego będzie to nadal gra.
Słońce stało już nisko nad horyzontem i od pustyni wiał chłodny wiatr. Jaserac wciąż czekał,
przezwyciężając swój lęk; i nagle, po raz pierwszy w życiu zobaczył gwiazdy.
Rozdział 18
W Diaspar Alvin rzadko oglądał taki luksus jak ten, który roztoczył się przed nim po rozsunięciu
się wewnętrznych drzwi śluzy powietrznej. Kimkolwiek Mistrz był, z pewnością nie był ascetą.
Dopiero po pewnym czasie Alvin uświadomił sobie, że cały ten komfort mógł nie być jedynie
próżną ekstrawagancją; ten mały światek musiał Mistrzowi zastępować dom w jego rozlicznych i
długotrwałych podróżach międzygwiezdnych.
Nie dostrzegał żadnych urządzeń sterowniczych, ale wielki owalny ekran zajmujący całą ścianę na
wprost wejścia świadczył, że nie jest to zwyczajna kabina. Przed ekranem ustawione były półkolem
trzy fotele; resztę umeblowania kabiny stanowiły dwa małe stoliki i liczne wyściełane siedzenia, z
których część, sądząc po kształtach, nie była przeznaczona dla ludzi.
Usadowiwszy się wygodnie przed ekranem, Alvin rozejrzał się za robotem. Ku jego zdziwieniu
robot zniknął; dostrzegł go po paru chwilach wciśniętego w niszę pod półokrągłym sufitem. To on
przywiózł Mistrza z kosmosu na Ziemię, a potem, jako wierny sługa, poszedł za nim do Lys. Teraz
był gotów do podjęcia swoich dawnych obowiązków, jakby nie istniały te eony, jakie upłynęły od
czasu, kiedy wykonywał je po raz ostatni.
Alvin rzucił mu eksperymentalny rozkaz i wielki ekran zamigotał budząc się do życia. Ujrzał przed
sobą Wieżę Loranne, dziwnie skróconą i leżącą na boku. Dalsze próby
163
pokazały mu niebo i wielkie połacie pustyni. Ostrość obrazu była doskonała, niemal nienaturalna.
Alvin poeks-perymentował jeszcze trochę, dopóki nie uzyskał żądanego obrazu; teraz był gotowy
do startu.
 Zawiez mnie do Lys.  Rozkaz był prosty, ale jak statek mógł go wykonać, skoro on sam nie
miał pojęcia co do kierunku? Nie zastanawiał się nad tym, ale kiedy uświadomił sobie brak precyzji
wydanego polecenia, maszyna pędziła już z ogromną prędkością nad pustynią. Wzruszył
ramionami, przyjmując do wiadomości fakt, iż ma teraz służących mądrzejszych od siebie.
Trudno było ocenić skalę obrazu przemykającego po ekranie, ale musieli pokonywać wiele mil na
minutę. Niedaleko od miasta teren przybrał nagle matowoszarą barwę i Alvin domyślił się, że lecą
nad wyschniętym dnem jednego z dawnych oceanów. Kiedyś Diaspar musiało leżeć blisko morza,
chociaż nawet w najstarszych dokumentach nie pozostała o tym żadna wzmianka.
Setki mil dalej teren podnosił się stromo i znowu znalezli się nad pustynią. Raz Alvin zatrzymał
statek nad dziwną mozaiką przecinających się linii, prześwitującą nieśmiało spod warstwy piasku.
Przez chwilę nie mógł się zorientować, co to jest; potem rozpoznał zarysy ruin jakiegoś
zapomnianego miasta. Nie zabawił nad nim długo; myśl, że miliardy ludzi nie pozostawiły po sobie
żadnego innego śladu istnienia poza tymi bruzdami w piasku, rozdzierała mu serce.
Gładka krzywizna horyzontu postrzępiła się w końcu, marszcząc w zarysy gór. Znalazł się nad nimi
w chwilę po ich zauważeniu. Maszyna zwalniała teraz, zwalniała i opadała ku ziemi wielkim
łukiem o promieniu setek mil. I nagle w dole rozpoznał Lys  jego lasy i rzeki tworzące krajobraz
o nieporównywalnej piękności. Na wschodzie kraina pogrążona była w cieniu i pokrywające ją
jeziora wyglądały jak ciemne plamy nocy. Ale tuż przed wschodem słońca ich wody roztańczyły
się i roziskrzyły światłem, mieniąc się barwami, jakich sobie dotąd nawet nie wyobrażał.
Poeksperymentowawszy trochę, Alvin posadził statek na zboczu wzgórza. Sterowanie maszyną
było bardzo proste;
164
musiał tylko sygnalizować swoje ogólne polecenia, a szczegółami zajmował się robot, który jak się
domyślał, zignorowałby wszelkie rozkazy niebezpieczne lub niemożliwe do wykonania. Alvin był
pewien, że nikt nie spostrzegł jego przybycia. Przywiązywał do tego dużą wagę, gdyż nie miał
zamiaru wdawać się znowu w wojnę umysłów z Seranis. Nie miał jeszcze skonkretyzowanych
planów, ale wolał nie ryzykować, dopóki nie nawiąże przyjaznych stosunków z mieszkańcami Lys.
W roli jego ambasadora mógł przecież wystąpić robot, podczas gdy on sam pozostawać będzie pod
bezpieczną osłoną statku.
Na drodze do Airlee nie dostrzegł nikogo. Dziwne było siedzieć we wnętrzu statku kosmicznego,
podczas gdy w polu widzenia przesuwała się znajoma trasa, a w uszach rozbrzmiewał szum lasu.
Nie potrafił jednak jeszcze całkowicie identyfikować się z robotem i wysiłek wkładany w
sterowanie nim był wciąż dosyć znaczny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl