[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skupione twarze. Czy na pewno tak było wtedy, gdy rozległ się zgrzyt i zaczął dramat? State-
czek ustawia się w linii nabrzeża, przewodniczący i przysięgli szperają w notatkach. Tamtego
mrocznego wieczoru w Koben ich nie było, był sam kapitan... Statek zbliża się burtą do lewej
betonowej główki awanportu, jego diametralna wypada z linii nabieżnika, odchodzi w lewo,
statek obraca się lekko dziobem także w lewo. Uderza fala większa niż inne, trawler ucieka
jeszcze bardziej w lewo. Ster prawo na burtę! pada rozkaz kapitana, statek unosi dziób do
góry, jego diametralna wraca do linii prawie równoległej z linią nabieżnika, krzyżuje i przeci-
na ją... rozlega się chrzęst. Statek zmienia kurs, linia nabieżnika ucieka w bok. Dziób zbliża
się do betonowej ściany falochronu między zatoką i awanportem. Próby wyrównania steru nie
dają rezultatu, płetwa wychylona jest ciągle na prawą burtę. Maszyna stop, wstecz! kotwica
do wody! pada rozkaz z mostka. Grzechot grubego łańcucha przerywa ciszę, żelazo rozcina
skotłowaną powierzchnię wody. Mechanicy pospiesznie sprawdzają prowadnice sterowe.
Rybacy z lewej strony na rufie oglądają burtę, jest gładka, nie ma śladu tarcia, a więc jakby
zaczyna być jasne, czym, jakim nerwem spotkał się trawler z kamieniem. Z mostka porozu-
miano siÄ™ z Aagowem , powiadomiono o wypadku. Nie ma paniki na Parsencie . Statek
stoi ukryty za falochronem, trzyma go kotwica. Tylko łańcuch wydany krótko, zaledwie na
półtorej szakli. Mało! Czy wytrzyma? W porcie jest już jego kapitan ściągnięty z domu. Przy-
szedł na Aagów , prosi kapitana polskiego statku o pomoc, o przeholowanie do portu brat-
niego trawlera, zbliża się noc, załogi na portowym holowniku nie ma. Kapitan Aagowa wi-
dzi niebezpieczeństwo, nie chce przeciskać się w wąskim pasie między rufą Parsenty a na-
jeżonym gwiazdoblokami falochronem. Nie ma obowiązku ponoszenia tego ryzyka. Nie ma?!
Aagów stoi na cumach i szpringach wewnątrz portowego basenu, w kabinach świąteczny
nastrój, ludzie odpoczywają po morderczej pracy w dzień i noc na łowisku. Parsenta tkwi
na jednej kotwicy z półtorej szakli łańcucha w wodzie, czy utrzyma się długo? Kapitan skan-
dynawskiego portu pali nerwowo papierosa, kręci głową, podaje przez krótkofalówkę ostrze-
żenia. Wreszcie na własną rękę wysyła do odległego o sto kilometrów miasta wiadomość o
niebezpieczeństwie grożącym trawlerowi. Nad portem zjawia się ratowniczy helikopter. Do
Parsenty podpływa łódz, być może chce zabrać załogę. Rybacy pokazują hol, nie chcą
schodzić ze statku, proponują holowanie. Aódz odpływa. Jak ma holować, jaką maszyną? Do
czego przywiązać hol? Kruszyną płynie zaledwie przy Parsencie . Zakotwiczony w awan-
porcie statek drgał, zgrzytnęła kotwica, kadłub ruszył rufą do przodu na palisadę betonowych
gwiazdobloków. Niedaleko do nich było. Rybacy widzą bryzgi wody na kamieniach. Coś
zaczyna się dziać wokół statku, coś bardzo złego... Druga kotwica do wody! pada komenda
z mostka. Czy nie za pózno? pytają doświadczeni kapitanowie w Izbie. Wdowy milczą,
tłum rybaków w sądowej sali milczy, wielu z tych tu ludzi wraca do podobnych sytuacji w
swoim życiu, było ich dużo, coraz więcej w miarę upływania lat pracy na morzu. Udało się,
udało wtedy albo wtedy, no nie? Dzięki przytomności i wiedzy kapitana, oficerów, rybaków.
Było zle niejeden raz, może gorzej niż tym na ,,Parsencie , ale był też ten przysłowiowy łut
szczęścia, bez którego niemożliwy jest powrót nawet z jednego rejsu. Padała odpowiednia
komenda do maszyny, do rybaków obsługujących kotwiczne windy, zmienił się wiatr, omi-
nęła statek ta największa dziewiąta fala, złapała kotwica kamienną chropowatość dna, przy-
trzymała statek... Czekali ludzie na łut szczęścia dla Parsenty . Czekali. Był tuż, na holowni-
ku, zbierała się pospiesznie ściągana z miasta załoga, statek grzał diesle... Już miał odbić od
94
kei, wyjść z portu, podać cumy zagrożonym. Wtedy właśnie zadrżały grube kotwiczne łańcu-
chy, mruknęły zatopione na dnie żelaza. W tej chwili dziesięciu ludziom na pokładzie okale-
czonego trawlera rybacki los zamienił lata życia na minuty... minuty na tarczach pod tymi
wirującymi wskazówkami. Parsenta dryfowała wlokąc obydwie kotwice rufą prosto na pali-
sadę sterczących z kipieli betonowych gwiazdobloków. Ratowniczy helikopter zniżył lot nad
antenami już prawie wraka. Dlaczego pan nie ratował się manewrami silnika? pytają sę-
dziowie. Kapitan milczy, zbiera myśli, podnosi głowę do góry, patrzy na sędziów, patrzy na
wdowy, na salę wypełnioną po brzegi rybakami z różnych statków, różnych przedsiębiorstw.
Każdy jest dla niego sędzią, każdy pyta spojrzeniem. Garbi się stary rybak pod tym ciężarem.
Nie pada jasna odpowiedz na to pytanie ani w tym dniu, ani w dniach następnych... Każdy
wie sam, że w Koben nie było jak tu gładkiej plastykowej planszy i pięciu doświadczonych
kapitanów za stołem. Była noc, bełtało statkiem w piekielnej pułapce, minuty pędziły po ze-
garowych tarczach zupełnie oszalałe... Dlaczego kapitan nie wykonał manewru maszyną?
Dlaczego nie kazał zdjąć ludzi przed uderzeniem rufy o falochron? Na to drugie pytanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]