[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Może przed pańską wizytą u rzecznika stało się coś, co mogło mieć znaczenie, a pan nie
zwrócił na to uwagi.
 Byłem na przyjęciu. Dwie, może trzy godziny.
 Sam?
 Z przyjaciółką.
 Nazwisko?
 Ona nie ma z tym nic wspólnego.
 Niech pan nie zaczyna  żachnął się policjant.
 Została na przyjęciu. Nawet nie wiedziała, do kogo idę. Nie powiedziałem jej tego 
wyjaśnił Robert.
 Nie znała pańskich planów?
 Nie planowałem wizyty u Morawieckich. Jędrzej zadzwonił do mnie i poprosił o pomoc
w sprawie tych dokumentów. To nic niezwykłego, rzecznicy często radzą się ekspertów.
 I tak po prostu wyszedł pan z przyjęcia, nikomu nic nie mówiąc?
 Przeprosiłem, pożegnałem się i wyszedłem. Nie było specjalnie interesująco.
Policjant wstał, ale tym razem spokojnie. Wyjął drugiego papierosa i zapalniczkę, po
czym przeszedł się wzdłuż pokoju.
 Jeszcze raz zapali pan bez pozwolenia, a złożę na pana skargę  ostrzegł spokojnie
Czechowicz.
Reiss wybuchnął śmiechem. Schował papierosa i zapalniczkę, a następnie raz jeszcze
przyjrzał się uważnie lekarzowi.
 Twardy z ciebie facet, doktorze  stwierdził pogodnie.  Myślałem, że jesteś tylko
zwykłym konowałem, któremu ktoś dał w łapę, i dlatego wpakowałeś się w kłopoty, ale ty
jesteÅ› albo bardzo bystry, albo bardzo winny.
 Wszystko to jest tak naciągane, że mam wrażenie, że to pan przyszedł tu po łapówkę 
odgryzł się Robert.
 Uważaj, człowieku.  Reiss uniósł groznie palec.  Igrasz z ogniem. Nie opłaci ci się to.
Czechowicz również wstał, nie przejmując się chamstwem komisarza.
 Posłuchaj no, kolego. Jesteśmy mniej więcej w tym samym wieku, więc chyba szybko
mnie zrozumiesz  powiedział zdecydowanym tonem.  Nie jestem jednym z tych
głupawych, podrzędnych bandziorów, z którymi codziennie gadasz. Jestem lekarzem i nigdy
nie miałem najmniejszych kłopotów z prawem, więc trochę więcej szacunku, bo kiedyś
możesz trafić na mój stół. Dość już mam tej twojej impertynenckiej gadki i całego tego
teatrzyku. Masz nakaz aresztowania, więc musisz się zastanowić, czy z niego skorzystasz czy
nie. Idę teraz do łazienki się ubrać. Rozumiem, że kiedy wrócę, poznam decyzję.  Odwrócił
się, nie czekając na reakcję policjanta, i wszedł do łazienki. Zamknął za sobą drzwi i szybko
odkręcił kurek z zimną wodą. Przemył dokładnie twarz, a potem spojrzał w lustro.  Jezu,
mam przechlapane...  szepnął z przerażeniem do swojego odbicia. Raz jeszcze chlusnął w
twarz zimną wodą, po czym sięgnął po spodnie i koszulę.
Chciał jak najszybciej wyjść z mieszkania. Obawiał się dalszej rozmowy z tym gliną, a
sytuacja stawała się coraz bardziej nerwowa. Miał nadzieję, że ostatnia prowokacja odniosła
skutek. Pojadą na komisariat, gdzie będzie bezpieczniejszy. Zadzwoni do adwokata, a wśród
innych glin Reiss nie będzie być może mógł pozwolić sobie na jakiekolwiek nadużycia.
Ponownie spojrzał w lustro, nabierając powietrza w płuca.
 Wyjdę z tego  dodał sobie otuchy i otworzył drzwi.
Policjant stał nad krzesłem.
 Jest pan podejrzany o współudział w podwójnym morderstwie oraz w porwaniu
państwa Ewy i Jędrzeja Morawieckich  zakomunikował oficjalnie.  Aresztuję pana w celu
wyjaśnienia...
 W porządku, możemy iść  przerwał Robert.  Mam nadzieję, że daruje mi pan
kajdanki.
 Liczę na pański rozsądek. Samochód stoi kilka metrów od wejścia.
 A mówił pan, że nie zajmie mi wiele czasu...
 Kłamałem.  Reiss roześmiał się obleśnie.
 Pan prowadzi.  Czechowicz wskazał policjantowi drzwi.
Zjeżdżali windą w milczeniu. Reiss wiedział, że lekarz nie będzie próbował uciekać, gdyż
potwierdziłby tylko swoją winę. Mimo wszystko obserwował go. Nie założył doktorowi
kajdanek, ponieważ zależało mu, aby żaden z sąsiadów nie zorientował się, że Czechowicz
jest aresztowany. Sprawa była delikatna i każdy dodatkowy świadek mógłby tylko
zaszkodzić.
Wychodząc z bloku, Robert rozejrzał się dookoła.
 Gdzie jest ten samochód?  spytał Reissa, który tuż za drzwiami sięgnął oczywiście po
papierosy.
 Tam.  Komisarz wskazał na ciemne volvo stojące dwadzieścia metrów dalej.  Niech
pan...
Czechowicz spojrzał na ulicę, ale po chwili odwrócił się w stronę policjanta. Reiss nagle
przerwał zdanie, opadł na ścianę i powoli zaczął się osuwać na chodnik. Dopiero po ułamku
sekundy do świadomości Czechowicza dotarło, że usłyszał coś w rodzaju stłumionego
kichnięcia. W pierwszym momencie nie zorientował się, o co chodzi, ale gdy tylko zobaczył
coraz obfitszą strużkę krwi na czole policjanta, rzucił się odruchowo na ziemię, próbując
równocześnie zobaczyć, z której strony padł strzał. Szybko dostrzegł brudnozielonego opla
oraz zakończoną tłumikiem lufę pistoletu w oknie.
Reiss padł ciężko na ziemię. Jego oczy wciąż były otwarte, ale nie dawał znaku życia.
Pasażer opla otworzył drzwi, ale nie zamierzał strzelać do doktora. Klęknął na ziemi,
zwracając się w stronę ciemnego wozu Reissa, z którego błyskawicznie wyskoczyło dwóch
mężczyzn. Obaj jednak po trzech krokach rzucili się na ziemię i momentalnie podczołgali do
najbliższego samochodu.
Z zielonego opla wysiadł drugi mężczyzna. Schował się za drzwi, dając ręką jakieś znaki
koledze. Oba samochody dzieliło mniej więcej trzydzieści metrów. Padły kolejne strzały.
Dopiero teraz większość przechodzących w pobliżu osób zorientowała się, że dzieje się coś
niedobrego. Policjanci nie mieli tłumików, a ich strzały rozbudziły uśpioną ulicę. Ktoś
krzyknął, kilka osób zaczęło uciekać.
Czechowicz zerwał się na nogi i zaczął biec wzdłuż budynku, usiłując jak najszybciej
dopaść narożnika. Sam nie wiedział, w którym momencie podjął taką decyzję. Teraz chciał
tylko jak najprędzej uciec z tego miejsca.
 Stój!  usłyszał za sobą, ale był już za rogiem. Pędził wąską ulicą między blokami.
Usłyszał kolejne strzały i krzyk przerażonych przechodniów. Przeciął niewielki trawnik,
następnie plac zabaw dla dzieci i wreszcie wypadł na główną ulicę. Tu po raz pierwszy
obejrzał się za siebie. Nikt go nie gonił. Po chodnikach spokojnie spacerowali ludzie
nieświadomi strzelaniny na osiedlu.
Dostrzegł autobus podjeżdżający na przystanek. Podbiegł jeszcze kilkadziesiąt metrów i
wskoczył w ostatnie drzwi, które zamknęły się tuż za nim. Autobus odjechał. Robert ciężko
opadł na fotel, ukrywając twarz w dłoniach.
 No, i co teraz?  mruknÄ…Å‚ bezradnie do siebie.
ROZDZIAA 3
 Co?!
Książka, którą przed chwilą profesor Lech Wasyłyszyn trzymał w rękach, opadła ciężko
na blat.
Gorec, Rosłon i Kuba Wirski stali niecały metr przed biurkiem. Trochę z boku, na
niewielkim fotelu, siedział zakłopotany Andrzej Korwin. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl