[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sztylet do ciosu. Valerius krzyknÄ…Å‚ i
zatopił miecz w jej piersi z taką siłą, że ostrze wyszło
jej między łopatkami. Wiedzma
wrzasnęła i osunęła się na posadzkę, wijąc się w
konwulsjach i chwytajÄ…c za ociekajÄ…cÄ… krwiÄ…
klingę. W jej oczach nie było już nic ludzkiego: z
demoniczną siłą czepiała się życia
uchodzÄ…cego z niej wraz z krwiÄ… tryskajÄ…cÄ… z wielkiej
rany na piersi. Tarzała się po podłodze,
drapiąc i gryząc w męce kamienne płyty.
Ogarnięty obrzydzeniem Valerius pochylił się i podniósł
na wpół omdlałą królową.
Odwróciwszy się plecami do zwijającej się na podłodze
czarownicy pobiegł do drzwi,
potykając się z pośpiechu. Wytoczył się przez portal i
stanął na szczycie schodów. Plac był
pełen ludzi. Jedni przybyli, słysząc rozpaczliwe wołania
Ivgi, inni opuścili mury ze strachu
przed nadciągającymi hordami koczowników, uciekając na
oślep ku centrum miasta.
Mieszkańców Khauranu opuściła ponura rezygnacja. Tłum
kłębił się i falował, wrzeszcząc i
krzycząc. Od bramy niósł się łoskot spadających kamieni i
cegieł.
W ciżbę wdarła się grupka ponurych Shemitów, strażników
północnych wrót, spieszących
do południowej bramy, aby wesprzeć tam kamratów.
Wstrzymali konie, widzÄ…c na stopniach
świątyni młodzieńca trzymającego w ramionach nagą,
bezwładną postać. Wszystkie głowy
obróciły się ku świątyni; tłum rozdziawił usta, nie
dowierzając własnym oczom.
Oto wasza królowa! zawołał Valerius, usiłując
przekrzyczeć gwar. Ludzie
odpowiedzieli głuchym pomrukiem. Nie rozumieli, co się
stało i Valerius daremnie wytężał
głos, próbując im to wyjaśnić. Shemici ruszyli ku
świątyni, torując sobie drogę drzewcami
włóczni.
Nagle na stopniach świątyni pojawiła się jakaś okropna
postać. Z mrocznego przedsionka
wyłoniła się drobna, biała sylwetka, zbryzgana
Strona 188
Howard Robert E - Conan pirat.txt
szkarłatem. Tłum wrzasnął: oto w ramionach
Valeriusa spoczywała ta, którą uznali za królową, a
jednak w drzwiach świątyni chwiała się
inna kobieta, będąca zwierciadlanym odbiciem pierwszej.
Nie byli w stanie tego pojąć.
Patrząc na zataczającą się wiedzmę, Valerius czuł, że
krew zastyga mu w żyłach. Przebił ją
mieczem, przeszywając serce. Powinna być martwa, zgodnie
z wszelkimi prawami natury
powinna już nie żyć. A jednak jeszcze trzymała się na
nogach, kurczowo czepiając się życia.
Thaugu! krzyknęła, słaniając się w progu. Thaugu!
W odpowiedzi na to straszliwe wezwanie we wnętrzu
świątyni rozległ się przerazliwy
rechot, trzask Å‚amanego drewna i metalu.
To jest królowa! ryknął kapitan Shemitów, unosząc
Å‚uk. Zastrzelcie tego
mężczyznę i drugą kobietę!
Jednak w tejże chwili tłum zawył jak stado wygłodniałych
wilków; wreszcie odgadli, w
czym rzecz i zrozumiawszy gorączkowe nawoływania
Valeriusa pojęli, że omdlała
dziewczyna w jego ramionach jest ich prawdziwą królową. Z
przerażającym rykiem runęli na
Shemitów, w przypływie długo tłumionej wściekłości
rzucając się na nich z gołymi rękami,
zębami i pazurami. Salome zachwiała się po raz ostatni i
potoczyła po marmurowych
schodach wreszcie martwa.
Strzały gęsto przelatywały wokół Valeriusa, który skoczył
między filary portyku,
osłaniając królową własnym ciałem. Szyjąc z łuków i
siekÄ…c szablami, Shemici z trudem
powstrzymywali napierający tłum. Valerius wpadł do
świątyni i stanąwszy na jej progu cofnął
siÄ™ z okrzykiem rozpaczy i zgrozy.
Z mroku na przeciwległym końcu wielkiej sali wyłonił się
jakiś ogromny kształt i rzucił się
ku nim gigantycznymi, żabimi skokami. Dostrzegł błysk
wielkich ślepi i lśnienie kłów czy
pazurów. Odskoczył od drzwi, lecz świst strzały
przelatującej mu koło ucha ostrzegł go, że
śmierć czyha również z tyłu. Obrócił się z rozpaczą.
Czterech czy pięciu Shemitów przedarło
się przez tłum i wjeżdżało na szerokie schody, napinając
cięciwy, aby go zastrzelić. Skoczył
za kolumnę, o którą roztrzaskały się strzały. Taramis
zemdlała. Zwisała w jego ramionach jak
Strona 189
Howard Robert E - Conan pirat.txt
nieżywa.
Zanim Shemici zdołali ponownie napiąć łuki, w drzwiach
pojawił się gigantyczny stwór.
Najemnicy cofnęli się, krzycząc z przerażenia i zaczęli z
powrotem przedzierać się przez
tłum, który ogarnięty zgrozą rzucił się do ucieczki,
tratujÄ…c wszystko na swej drodze.
Jednak potwór zdawał się widzieć tylko Valeriusa i
dziewczynÄ™. PrzecisnÄ…wszy siÄ™ z
trudem przez zbyt małe dla niego drzwi, skoczył za
zbiegającym po stopniach młodzieńcem.
Valerius czuł tuż za plecami ten gigantyczny, czarny
kształt, tę ulepioną z ciemności
karykaturę tworu Natury, ogromne niekształtne cielsko, w
którym błyskały jedynie gorejące
ślepia i lśniące zębiska.
Nagle rozległ się łomot podków; grupka okrwawionych
Shemitów nadjechała w nieładzie
z południa i wpadła na plac, mieszając się z gęstym
tłumem. Na ich karkach jechała chmara
jezdzców krzyczących w znajomym języku i wymachujących
zbroczonymi mieczami
wracali wygnańcy! Z nimi jechało pięćdziesięciu
czarnobrodych jezdzców pustyni, a na ich
czele gigantyczny mężczyzna w czarnej zbroi.
Conanie! wrzasnÄ…Å‚ Valerius. Conanie!
Olbrzym wydał rozkaz. Pustynni wojownicy w pełnym galopie
napięli łuki i wypuścili
pierzaste pociski. Chmura strzał przeleciała nad placem,
nad głowami kłębiącego się tłumu, i
trafiła w potwora. Stanął, zachwiał się i cofnął o krok
czarna plama na tle marmurowych
filarów. Znów brzęknęły cięciwy, i jeszcze raz, aż ohydny
stwór upadł i potoczył się po
schodach, równie martwy jak wiedzma, która przyzwała go z
mroków. Conan osadził rumaka
przed portykiem i zeskoczył z siodła. Vałerius położył
królową na marmurowym stopniu i
osunął się obok niej, zupełnie wyczerpany. Wokół zaczęli
się cisnąć Khauranie. Sypiąc
przekleństwami, Cymeryjczyk kazał im się cofnąć i
podniósłszy ciemną głowę, ułożył ją na
swoim ramieniu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]