[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zimny, oślizgły dotyk ni to macki, ni to śluzowatego ślimaka, zimny, ale zarazem gorący, śliski,
ale zarazem szorstki, inny niżeli wszystko, cokolwiek dotykało dotychczas jej skóry. Krzyknęła
z obrzydzenia. W dotyku owym była cała sprośność, cała chuć, całe porubstwo, jakie
zgromadziÅ‚o siÄ™ od poczÄ…tku Å›wiata w gnoju ziemskiej nieczystoÅ›ci. Ów dotyk przepaliÅ‚ jÄ…
takim wstydem i wstrętem takim przejął, o jakim nie miała dotąd wyobrażenia. Zalało ją morze
wszechświatowego plugastwa i już wiedziała, że czymkolwiek był ów potwór, jakąkolwiek
formą życia - nie był zwierzęciem.
Szaleńcze wycie dziewczyny rozdarło ciemność, gdy owo coś poczęło ciągnąć ją ku
sobie, brutalną mocą wprost rozrywając jej napięte do granic wytrzymałości ramiona - a wtem
w górze dał się słyszeć trzask i jakaś zwarta masa przeszyła powietrze, uderzając w kamienną
posadzkÄ™.
3.
Kiedy Conan Cymmeryjczyk ujrzał wygładzający się gobelin, z dzikim rykiem cisnął
się na ścianę, jakby chciał ją z posad wyważyć. Uderzenie tak było potężne, że z pewnością
zgruchotałoby kości każdego innego człeka, ale barbarzyńca jeno odbił się od muru, zerwał
gobelin i stanął przed litą powierzchnią. Rozwścieczony wzniósł szablę, jak gdyby zamierzał
porąbać, rozsiekać marmury, gdy wtem dzwięk jakiś za jego plecami sprawił, że obejrzał się, a
ogień dzikiej furii płonął w jego oku.
Naprzeciw stało ze dwudziestu mężów w purpurowych tunikach, o żółtawych
obliczach, i każdy dzierżył w garści krótki miecz. Gdy Conan odwrócił się - uderzyli nań,
wznosząc gniewne okrzyki. Nie próbował łagodzić ich gniewu, nie usiłował niczego wyjaśniać,
rozjuszony zniknięciem swej bogdanki był znów sobą - nieokiełznanym, dzikim barbarzyńcą.
Z rykiem krwiożerczego szału w spęczniałym furią gardle skoczył Conan
Cymmeryjczyk i jego świszcząca szabla już odbiła miecz, rozłupała czaszkę i już z głowy
pierwszego wroga wytrysnął mózg. Okręcając się zwinnie niczym kot, Conan ciął po raz wtóry
- i oto pięść, zaciśnięta na rękojeści miecza, odrąbana od reszty ramienia, poszybowała łukiem
w powietrze, ciągnąc za sobą, niczym kometa, warkocz krwi. Nawet przez ułamek ułamka
sekundy nie trwał w bezruchu Conan barbarzyńca. Kocim zrywem ciała uchylił się, z obu stron
napadnięty przez żółtolicych rycerzy - i oto miecz jednego zagłębił się aż po jelec w piersi
drugiego z nacierajÄ…cych.
Na ten widok Xuthalczycy wydali okrzyk zgrozy, zaś barbarzyńca zaśmiał się ochryple,
tryumfalnie nurkując pod nowym ciosem i sam tnąc błyskawicznie w krwawej odpowiedzi.
Siknęła szkarłatna struga i następny rycerz w purpurowej szacie zwalił się z jękiem na ziemię z
okropnie rozpłatanym brzuchem.
Xuthalscy wojownicy zawyli niczym stado wilków w pościgu za zwinną ofiarą.
Nieprzywykli do walki, zaprawieni jedynie do lotosowych snów, sprawiali osobliwie
nieporadne wrażenie, a ich ruchy zdawały się powolne niczym kapanie miodu w porównaniu z
szybkim niczym żywe srebro barbarzyńcą, istną błyskawicą, w której mięśnie ze stali zespoliły
się z mózgiem czujnym i sprawnym. Jego przeciwnicy, przeszkadzając sobie nawzajem,
przepychając się i szamocąc we własnej niezdarności, zadawali ciosy albo zbyt wcześnie, albo
za pózno i przecinali mieczami jedynie puste powietrze. Zaś Cymmeryjczyk wirował,
uskakiwał, zapadał się niepojętym sposobem w jednym miejscu, aby się za chwilę wyłonić w
innym, zjawiał się i znikał, szybki jak myśl, nieuchwytnym był celem dla ciosów purpurowych
rycerzy, a tymczasem jego zakrzywione ostrze każdym świstem wróżyło śmierć - i spełniało
wróżbę.
Chociaż nieporadni, rycerze o żółtawych obliczach nie byli tchórzami. Roili się wokół
barbarzyńcy, wrzeszcząc i siekąc krótkimi mieczami, a już i ze wszystkich stron, przez
hakowate wejścia wpadali następni i następni, wyrwani z błogiej drzemki hałasem nigdy tu
wcześniej nie słyszanym.
Conan, krwawiąc z rozciętej skroni, jednym potężnym zamachem straszliwego ostrza
położył - niczym kosiarz zboże - wrogów wokół siebie - i rozejrzał się, szukając drogi, którą
mógłby umknąć. W tej samej chwili na jednej ze ścian odchyliła się nieznacznie tkanina,
ukazując ukryte za nią schody i stojącego na nich męża w bogatej szacie, mrużącego zamglone
oczy, jakby zbudził się dopiero co i jeszcze nie zdążył ze słodkiego pyłu snów otrząsnąć
powiek. Cymmeryjczyk nie wahał się ani chwili.
Jeden tygrysi skok przeniósł go przez szczękający ostrzami mieczy okrąg i oto już rwał
w kierunku schodów, a za jego plecami jazgotała napastnicza sfora. Trzech pożółkłych rycerzy
zastąpiło mu drogę; trzy miecze, niczym letnie błyskawice, zalśniły nad jego głową  i w tejże
chwili opadły, roztrącone w ogłuszającym szczęku stali, zaś Cymmeryjczyk już wskakiwał na
schody, a za nim wściekła horda potykała się na trzech leżących ciałach. Jedno nurzało się
twarzą w okropnej kałuży z mózgu i krwi, drugie usiłowało dzwignąć się na rękach, na które
lała się strumieniem krew z poderżniętego gardła, trzecie, skowycząc jak pies, przyciskało do
siebie krwawy strzęp, co jeszcze sekundę temu był zbrojnym ramieniem.
Widząc barbarzyńcę, pędzącego do góry po marmurowych schodach, mąż w bogatej
szacie oprzytomniał w jednej chwili - i oto w blasku promiennych kamieni zalśnił lodowato
miecz i ciął z góry na dół, lecz zanim ostrze zetknęło się z karkiem Cymmeryjczyka, ów
pochylił się, nurkując pod ciosem, który nie uczynił mu żadnej krzywdy, jeno skórę przecinając
na plecach, a w zamian Conan, uderzając z dołu z potężną siłą, jakby nie szablę dzierżył w
dłoni, a rzezniczy nóż - wraził ostrze w ciało tamtego.
Straszliwy był skutek pchnięcia, a impet jego tak wielki, że nie tylko szabla aż po gardę
wbiła się w brzuch, ale i sam Conan, porwany potężnym zamachem, zderzył się z ciałem
strojnego rycerza, odbił się odeń, wpadł na ścianę, strącając na łeb na szyję przeszytego na
wylot przeciwnika, zaś ów - spadając - rozpruł się na ostrzu ostrym niczym brzytwa od
podbrzusza aż po mostek i runął - omotany własnymi wnętrznościami - na wspinających się
rodaków, zbijając ich z nóg i porywając za sobą.
Na wpół ogłuszony barbarzyńca stał przez chwilę oparty o ścianę, dochodząc do siebie -
po czym wściekle potrząsnął szablą ociekającą krwią, i pognał po schodach do góry.
Jeno na ułamek sekundy przystanął w komnacie na piętrze, upewniając się, że nie ma w
niej nikogo, po czym biegł dalej. Na dole podniósł się tymczasem wielki lament i krzyk, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl