[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kawałkami drewna; zaczął więc pełzać dookoła, nie mogąc się do mnie zbli\yć, a
ja przypatrywałem mu się, umierając niemal ze strachu i przera\enia. Wą\
wielokrotnie to oddalał się, to znów powracał. Za ka\dym razem, kiedy rzucał się
na mnie, aby mnie połknąć, przeszkadzały mu drewna, które wszędzie szczelnie do
mnie przylegały. Od zachodu słońca a\ do brzasku wą\ nie dawał za wygraną. Kiedy
jednak zrobiło się jasno i słońce wzeszło, wą\ odpełzł w swoją drogę, nie
posiadając się z gniewu i wściekłości. Ja zaś wyciągnąłem rękę i uwolniłem się z
mojej drewnianej klatki. Wydało mi się jednak, \e znajduję się ju\ w królestwie
śmierci, gdy\ wszystko to, co prze\yłem z owym olbrzymim wę\em, zbytnio mnie
przejęło. Potem udałem się w drogę i doszedłem a\ do najdalszego krańca wyspy.
Kiedy stamtąd spojrzałem na morze, ujrzałem w oddali okręt. Odłamałem od drzewa
sporą gałąz i zacząłem nią dawać \eglarzom znaki, wołając równocześnie wielkim
głosem. Kiedy mnie dostrzegli, tak do siebie powiedzieli: - Musimy zobaczyć, co
to takiego. Mo\e to człowiek. Podpłynęli bli\ej i usłyszeli moje wołanie.
Niezwłocznie przybyli do brzegu, zabrali mnie na pokład i zaczęli wypytywać, co
mi się przytrafiło. Wtedy opowiedziałem im wszystko, co prze\yłem, od początku
do końca, o wszystkich groznych niebezpieczeństwach, które musiałem przebyć. Oni
zaś dziwowali się wielce, po czym dali mi trochę ze swych szat, aby przykryć
nagość moją, przynieśli coś do jedzenia, abym mógł się nasycić, i podali zimnej,
świe\ej wody do picia. Sercu mojemu wróciły siły, a duszy otucha. Ogarnął mnie
wielki spokój, gdy\ poczułem się, jak gdybym był wskrzeszony przez Allacha z
martwych. Wielbiłem Go za Jego nieograniczoną łaskę i składałem Mu dzięki. Będąc
ju\ całkiem zrozpaczony, nabrałem obecnie znowu odwagi, a wszystko, co
przecierpiałem, wydało mi się złym snem. A poniewa\ z łaski Allacha mieliśmy
sprzyjający wiatr, popłynęliśmy szybko naprzód, a\ dotarli do wyspy, która zwie
się as-Salahita. Tam kapitan zarzucił kotwicę, a kupcy i podró\ni wyszli na ląd,
aby trudnić się handlem. Wtedy kapitan tak do mnie powiedział: - Słuchaj, co ci
powiem! Jesteś ubogim cudzoziemcem i opowiedziałeś nam, ile strasznych rzeczy
ju\ prze\yłeś. Przeto chcę coś dla ciebie uczynić, co ci pomo\e powrócić do
twojego kraju, abyś mógł mnie zawsze potem błogosławić. - Chętnie - odparłem -
niech błogosławieństwo moje stanie się twoim udziałem. A on tak dalej mówił: -
Słuchaj więc. Był kiedyś na naszym okręcie podró\ny, któregośmy zgubili i o
którym nie wiemy, czy jeszcze \yje, czy te\ umarł, gdy\ nigdy ju\ nic o nim nie
słyszeliśmy. Chcę ci więc oddać jego towary, abyś mógł nimi się zaopiekować i na
tej wyspie je sprzedać. Pewien udział w zysku chcemy ci odstąpić w nagrodę za
twój trud i dobre zasługi. Co zaś pozostanie, chcemy zachować, a\ znowu
powrócimy do Bagdadu, tam dowiemy się o jego rodzinie i oddamy jej nie sprzedane
towary oraz resztę zysku. Powiedz, czy chcesz się tym zająć i część towarów na
tej wyspie sprzedać, jak zwykli to czynić kupcy? - Słucham cię i jestem
posłuszny, efendi - odparłem - gdy\ dobroć twa nie ma granic. A powiedziawszy to
błogosławiłem mu i dziękowałem. On zaś kazał tragarzom i \eglarzom one towary na
wyspę wynieść i mnie doręczyć. Wszelako pisarz okrętowy zapytał: - Kapitanie, co
to za towary, które tragarze i majtkowie na ląd wynoszą? Na jakiego kupca imię
mam je zapisać? Kapitan odpowiedział: - Zapisz na imię Sindbada śeglarza, który
uprzednio był na naszym okręcie, ale potem znalazł śmierć na pewnej wyspie, tak
\e o nim wszelki słuch zaginął. Chcemy, aby ten cudzoziemiec towary te sprzedał
i uzyskany za nie przychód nam wpłacił. Wtedy damy mu pewną część jako nagrodę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl