[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podobnie jak brat, nosił kapelusz z szerokim rondem, zamszową kurtkę, dżinsy i
kowbojskie buty. W całym tym rynsztunku pasował jak ulał do krajobrazu wokół
nich, ale Lynn nie dała się na to nabrać. Podrabiani z nich kowboje i tyle.
- Przyśpiesz tempo! - wrzasnął Jess.
- Co?
Jess powtórzył. Lynn zdusiła jęk rozpaczy, rzucając tylko w jego stronę pełne
nienawiści spojrzenie. Ten bezduszny drań wiedząc, jak ona cierpi, nie wahał się
pogonić wszystkich tylko po to, by jeszcze wzmóc jej męczarnie.
Owen, porzuciwszy swą rozmówczynię, popędził na czoło pochodu. Pozostałe
zwierzęta jak na komendę pomknęły w ślad za nim na złamanie karku. Heros, nie
zwlekając, ruszył także z kopyta przed siebie. Lynn miała wielką ochotę po
prostu zamknąć oczy z przerażenia, ale się przemogła i zrobiwszy jedynie głęboki
oddech, kurczowo zacisnęła dłonie na przednim łęku siodła.
Góry, ziemia i niebo przesuwały się w szalonym tempie przed jej oczyma, kiedy
trzymając się rozpaczliwie siodła, czekała, aż lada moment wyląduje na trawie,
by w kwiecie wieku połączyć się ze Stwórcą.
Nic podobnego jednak nie nastąpiło.
Mimo zapierającej dech w piersiach szybkości krok kuca stał się równiejszy. Tak
uciążliwe klik" i "klak zniknęły, tempo na brało płynności.
- Lepiej? - zawołał Jess, wciąż pędząc u boku Lynn.
Wyrwana z otępienia, spojrzała na niego nieprzytomnie. Upewniwszy się, że
ziemia, niebo i góry wciąż znajdują się na swoim miejscu, krótko skinęła głową.
- To nazywa się cwał. Nawet kołyska nie huśta tak łagodnie.
Uśmiechnął się, ukłonił i pognał naprzód do Owena. Zamienił z bratem kilka słów,
po czym zawróciwszy, zajął miejsce u boku Debbie Stapleton.
No oczywiście, zajmowanie się turystkami należało do jego obowiązków służbowych.
Ciekawe, czy takiej Debbie też zaproponuje pomoc przy wcieraniu maści. Gdyby się
tylko ośmielił, tak postawna kobieta jak Debbie jednym ruchem wysadziłaby go z
siodła. Lynn rozpromieniła się na ową myśl.
Jej uśmiech zgasł jednak momentalnie, gdy zauważyła Rory i Jenny, zbliżające się
do Jessa. Widząc córkę u boku kowboja, zapomniała nawet o trapiącym ją bólu,
który niezależnie od tempa jazdy gnębił ją bezustannie, tak iż w końcu zaczęła
go uważać za wrodzoną cechę organizmu.
Kiedy zatrzymali się wreszcie na posiłek, Lynn z wielkim trudem wygramoliła się
z siodła. Zsunąwszy się niezgrabnie na ziemię, poczuła, że kolana odmawiają jej
posłuszeństwa, uda i pośladki zaś paliły żywym ogniem.
Tymczasem całe towarzystwo naokoło dziarsko pozsiadało z koni, śmiejąc się i
rozprawiając w najlepsze o podobnych bzdurach jak pogoda czy czekający już
obiad. Nikt nie upadł, nikt się na nic nie skarżył, nikt nawet nie jęknął.
Nieprawdopodobne.
Lynn postanowiła nie okazywać słabości i zagadywana na wszystkie pytania
odpowiadała z uśmiechem, życzliwie kiwając głową. Jeśli inni wytrzymują te męki,
ona też stawi im czoło.
Chciała wierzyć, że jej się powiedzie. Modliła się o to.
- Pomóc?
Jess Feldman pojawił się, gdy oparłszy dłonie i czoło o siodło, zbierała przez
chwilę siły. Najpierw zobaczyła jego opaloną dłoń o długich palcach, która zza
jej pleców sięgnęła do pasa mocującego siodło. Popręgu, upomniała się w myśli.
Od wszystkich uczestników wycieczki wymagano, żeby rozkulbaczyli i przywiązali
swe wierzchowce na czas postoju, by mogły swobodnie poskubać sobie trawę.
Większość jezdzców wypełniła już ten obowiązek i poszła się posilić. Lynn nie
miała pewności, czy w obecnym stanie zdoła unieść kubek z kawą, nie wspominając
już o ciężkim siodle. Nie zamierzała się jednak ani poddać tak łatwo, ani tym
bardziej przyjąć pomocy od Jessa.
- Poradzę sobie - odparła sucho, patrząc nań z ukosa. Opuścił rękę i cofnął się
o krok w oczekiwaniu. Lynn nie miała wyjścia - musiała wykonać swe zadanie.
Zaciskając zęby, wy prostowała się i zabrała do pracy. Przez kilkanaście minut
zmagała się z węzłem na popręgu, zanim go wreszcie rozsupłała. Ostatkiem sił
chwyciła obiema rękami siodło i na wpół ciągnąc, na wpół niosąc, zdjęła je z
grzbietu kuca.
Ważyło chyba z tonę, w każdym razie znacznie więcej niż rano lub poprzedniego
dnia. Jakimś cudem jednak udało się jej nie upuścić ciężaru, tylko spokojnie
położyć go na ziemi. Uff.
- Całkiem niezle - pochwalił ją Jess. Odwróciła się ku niemu. Stał z założonymi
na piersiach rękoma i kapeluszem zawadiacko zsuniętym na tył głowy; w oczach
migotały mu iskierki rozbawienia. - Nie zapomnij o uzdzie.
- Nie masz innych zajęć? - zapytała ostro, mierząc żartownisia niechętnym
spojrzeniem.
Potem na powrót odwróciła się do swojego wierzchowca. Heros z opuszczonym łbem
skubał już trawę, smętnie wlokąc za sobą po ziemi puszczone luzem wodze. Lynn
zdała sobie sprawę, że zapomniała go przywiązać przed zdjęciem siodła. Na
szczęście głodne i zmęczone zwierzę wolało się zająć napełnieniem brzucha
zamiast myśleć o ucieczce.
- Nie radzę zostawiać go na wolności. Możesz go nie zastać, gdy wrócisz z
obiadu.
To byłoby zbyt piękne, aby mogło stać się naprawdę, pomyślała Lynn smętnie.
Pochyliła się, czując nieopisany ból przy każdym najdrobniejszym poruszeniu,
podniosła wodze i wyprostowała się ostrożnie.
Jej wysiłki, by przywiązać kuca, spełzły na niczym. Pochłonięty skubaniem trawy
Heros opędzał się od niej jak od uprzykrzonej muchy.
Tłumiąc w ustach przekleństwo, Lynn mocno szarpnęła za wodze.
Tym razem Heros oderwał się na chwilę od swojego zajęcia, by uniósłszy łeb,
spojrzeć na nią z wyrzutem, po czym najspokojniej w świecie wrócił do posiłku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]