[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Wiem  odparł. Oczy mu błyszczały.  Czekałem, \ebyś to potwierdziła.
Przytuliła twarz do jego dłoni.
 Nie wiem, czy to bogowie sobie z nas \artują, czy te\ zetknęli nas ze sobą w jakimś
konkretnym celu. Nie dbam o to, Hope. Teraz mam ciebie. I tylko to siÄ™ liczy.
 A jeśli odejdziesz?  Bała się wypowiedzieć te słowa, ale nie miała wyboru.
Wzruszył ramionami, jakby chciał poddać się losowi. Pragnął ją pocieszyć, przytulić do
siebie tak mocno, \eby zespolili się i nigdy nikt nie zdołał ich rozłączyć. Wiedział jednak, \e
to niemo\liwe.
 To po prostu odejdę. Nic na to nie poradzimy. Ale teraz, gdy jestem tutaj, pragnę być z
tobą przez cały czas. Kochać cię. Troszczyć się o ciebie.
 Nawet jeśli będę uparta i złośliwa?  uśmiechnęła się.
 Tak.  Skinął głową.  Nawet jeśli wpędzisz mnie w złość, zwłaszcza wtedy. Twoja
dusza nale\y do mnie, Hope, tak jak moja do ciebie.
Azy napłynęły jej do oczu, gdy uświadomiła sobie głębię jego wyznania.
 Gdy będziesz płakać, otrę twoje łzy. Gdy będziesz się śmiać, będę się śmiał razem z
tobą. Gdy będziesz niegrzeczna, ukarzę cię.  Jego dłoń powędrowała ku jej ramieniu, a
pózniej ni\ej, ku piersiom. Pogładził je delikatnie.  A gdy będziesz się kochać, to tylko ze
mnÄ….
 Ukarzesz mnie?  zje\yła się Hope.
 Tak. Ka\dą kobietę nale\y bić.
 Niech ci to nawet nie przyjdzie do głowy  ostrzegła.
 Ale\ moja droga Hope  roześmiał się  nie masz pojęcia, jakie to mo\e być cudowne.
 Wybacz, ale mam inne zdanie na ten temat.  Spojrzała na niego z oburzeniem.  Mo\e
w twoich czasach tak było, ale nie w moich.
 Nigdy nie sprawiłbym ci bólu  powiedział, gdy dotarł do niego sens jej słów.
 A więc nigdy nie będziesz wymierzał mi kary.
 A ty nie będziesz niegrzeczna.
Roześmiali się jak na komendę, uzmysławiając sobie, jak komiczna była cała ta rozmowa.
W chwilę pózniej uświadomili sobie coś jeszcze. Byli ze sobą złączeni jakąś tajemniczą
mocą, która sprawiła, \e dzielili swoje myśli. I serca.
 Wyglądasz na bardzo szczęśliwą  mruknął, całując czubek jej głowy.
 Bo jestem szczęśliwa i ty o tym wiesz  zaśmiała się cicho.
 To dobrze.  W jego głosie brzmiała satysfakcja.
 Zarozumialec.
 śebyś wiedziała. I nie bez powodu.
 Francuz w ka\dym calu  rzuciła \artobliwie, patrząc mu prosto w oczy.
 A kim\e jeszcze mógÅ‚bym być, chérie? Delikatnie dotykaÅ‚ wargami jej ust, a po chwili
usiadł i odgarnął jej włosy z czoła. Hope upajała się ciepłym blaskiem słońca
przebłyskującego przez korony drzew. Siedzieli obok siebie, przytuleni, bliscy sobie bardziej
ni\ kiedykolwiek. Było jej dobrze.
 Nikim innym. Nie wyobra\am sobie ciebie w innej roli ni\ francuskiego arystokraty.
JesteÅ› do niej stworzony.
Jego ręce wędrowały teraz po całym jej ciele, badały płaskość jej brzucha, szczupłość
talii, wypukłość piersi.
 Lubisz to?  spytał.
 O, tak, bardzo  przyznała skwapliwie, poddając się z rozkoszą pieszczocie jego rąk. 
LubiÄ™ to tak bardzo, \e a\ siÄ™ bojÄ™.
Wydawało jej się, \e za chwilę serce pęknie jej na tysiąc kawałeczków. Przymknęła oczy,
myśląc, \e w ten sposób uniknie bólu, jaki czuła, patrząc na niego. Niestety. Ból był nie do
zniesienia. Otworzyła oczy, pochyliła się nad nim i dotknęła ustami jego ust w niemym
błaganiu.
Przez następny tydzień nie poruszali sprawy jego zagadkowej śmierci, jak gdyby to był
temat tabu. Hope była przygnębiona, \e nie potrafi rozwiązać zagadki, ale nie mogła uczynić
nic więcej ni\ czekać na odpowiedz od profesora Richardsa. W ten sposób przynajmniej
mogła się odprę\yć i cieszyć towarzystwem Armanda bez poczucia winy.
A jednak myślami wcią\ błądziła wokół wydarzeń sprzed dwustu lat. Przypominał jej o
nich bez przerwy kuferek stojący w rogu namiotu. Niekiedy widziała cień przemykający po
twarzy Armanda. On zastanawiał się nad tym samym.
Mieszkała z nim teraz w namiocie na szczycie wzgórza. Co noc zasypiała, zanim zaczął
znikać.
Wiedziała, \e to tchórzostwo i zaprzeczanie faktom. Jej serce tęskniło za jego obecnością,
chciała, by ją kochał, ale umysł był zbyt trzezwy, by wierzyć, \e to mo\liwe.
Pod koniec tygodnia poruszyła wreszcie temat, którego tak starannie unikali.
 Powinnam ju\ mieć odpowiedz od tego profesora, o którym ci wspominałam  zaczęła
z wzrokiem wbitym w ziemię.  Tego, który bada dzieje rodzin mieszkających niegdyś w tej
okolicy. Być mo\e wpadnie na jakiś trop.  Ugryzła kawałek kanapki z taką siłą, jakby
chciała te słowa wtłoczyć sobie z powrotem do gardła.
Armand westchnął z ulgą. Wreszcie wróciła do tematu. Wpatrywał się w swoją kanapkę
ze złością. Wcale nie miał pewności, czy ten ciemny chleb z ziarnami w środku jest zdrowy.
Czy\ nikt tutaj nie wypieka dobrego francuskiego pieczywa? A mo\e to ma być jakaś nędzna
imitacja? Ugryzł kęs, pragnąc w duchu, by Hope przyniosła czasem do jedzenia coś, co znał.
 Kiedy?  spytał, wracając do jej słów.
 Pod koniec tygodnia.
 I co?
 Nic  syknęła.  Po prostu chciałam cię poinformować, \e wyje\d\am, na wypadek
gdybyś za mną tęsknił i zastanawiał się, gdzie jestem.
Przełknął kawałek chleba, a resztę z powrotem zawinął. Nale\ało tym karmić Anglików
w czasie wojny. Nigdy w \yciu nie byliby w stanie wydawać rozkazów, mając usta pełne
takiego paskudztwa.
 Będę tęsknił za tobą, Hope, ale nie za tym jedzeniem  powiedział zdegustowany,
wiedząc, i\ ją tym zirytuje. Poza wszystkim była to prawda.
 Wymyślił to angielski arystokrata, lord Sandwich  wyjaśniła, krztusząc się ze śmiechu.
 Był hazardzistą i hulaką. Wynalezienie sandwicha było jedyną dobrą rzeczą, jakiej w \yciu
dokonał.  Wyraz twarzy Armanda mówił sam za siebie, ale się nie odezwał.  Zrobię te\
jakieś zakupy  dodała.
Spojrzenie Armanda powiedziało jej, \e nie wierzy, by przywiozła coś lepszego ni\ to,
czym karmiła go do tej pory. Zachichotała.
Po chwili i on zaczął się śmiać.
 Myślisz, \e udałoby ci się zdobyć niewielki befsztyk z ziemniakami?  spytał
nieśmiało.  A mo\e trochę fasolki? Jakiś grzybek? Jedną wspaniałą cebulę?
 Mo\e  odparła, dra\niąc się z nim.
 Jak długo cię nie będzie?
 Ze dwa, trzy dni. Muszę zbadać wszelkie mo\liwe tropy, a tak\e przejrzeć artykuły z
drugiej połowy XVIII wieku na temat Minnesoty, zanim jeszcze została jednym ze stanów.
Przeciągnął dłonią po włosach, zmarszczył brwi.
 Nie sądziłem, \e to potrwa tak długo  rzekł niezadowolony.
 Ale\ to konieczne.  Hope poło\yła mu rękę na udzie.  W ten sposób mo\e załatwię
wszystko za jednym razem. Wrócę najszybciej, jak się da  obiecała.
 Wiem.
Raz jeszcze rzeczywistość przypomniała o sobie. Hope rozpaczliwie starała się rozwiać
ponury nastrój, ale nie wiedziała jak.
 Armandzie, mów do mnie. Cokolwiek, proszę.
 Dobrze, chérie  powiedziaÅ‚ ciepÅ‚o, ujmujÄ…c jÄ… za rÄ™kÄ™.  Opowiem ci o moich
pierwszych dniach na dworze.
 Królewskim?
 Oczywiście.  roześmiał się.  A na jakim by innym? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl