[ Pobierz całość w formacie PDF ]
potrafił sklecić parę zdań. Powód był niewa\ny. W ka\dym
razie Andie była teraz wdzięczna losowi za tę drobną
niedogodność.
- Wczoraj wieczorem oglądałam pomieszczenia na
drugim piętrze - powiedziała.
Rozejrzała się ukradkiem. Jima nie było w pobli\u. Przez
chwilę zastanawiała się, gdzie jest, ale zaraz potem uznała, \e
nie powinno jej to interesować. Za to, co i jak robił,
odpowiadał przed bezpośrednią szefową, to znaczy Dot, do
której go przydzieliła. Pod tym względem to, co stało się
ostatniej nocy, nie zmieniało niczego.
- Dobrze się spisałeś - pochwaliła Brookera. - Aazienka
dla słu\by zaczyna ładnie wyglądać.
Chłopak uśmiechnął się. Było widać, \e jest zadowolony.
- Dziękuję - powiedział, oblewając się rumieńcem.
- Daj mi znać, kiedy tam skończysz - dodała Andie, gdy
znikał w drzwiach, idąc po następną płytę. - Będę
potrzebowała twojej pomocy w głównej łazience.
Usłyszawszy słowa szefowej, chłopak się zatrzymał.
- Dzięki - powtórzył, ale Andie ju\ zdą\yła się odwrócić.
Szła przez salę. Nie wiedziała, \e Brooker stanął jak wryty, i
patrzył za nią długo z bardzo zdziwioną miną.
W jeszcze nie wyremontowanym salonie natrafiła na
stolarza Pete'a Lindstroma. Piłą przycinał drewno na boazerię.
Podniósł głowę znad roboty i lekko się skłonił. Z uśmiechem
odwzajemniła powitanie, co miało oznaczać, \e jest
zadowolona z tego, co on robi, i przyspieszając kroku, wyszła
z salonu.
W jadalni Mary Free stała u stóp wysokiej drabiny i
przyglądała się, jak Tiffany ostro\nie zdejmuje ozdobną rozetę
z sufitu, \eby pod nią doprowadzić nowe przewody
elektryczne do \yrandola. Mary spojrzała na wchodzącą
Andie.
- Przywiezli ręcznie malowane kafelki, na które tak
czekałaś - powiedziała. - Jakieś pół godziny temu.
- Są kafelki? - ucieszyła się Andie. Na chwilę wysoki,
przystojny mę\czyzna przestał absorbować wszystkie jej
myśli. Na te kafelki czekała od dawna i obawiała się, \e
nieprędko je dostanie. - Gdzie są?
- Na górze - odparła Mary, biorąc w obie ręce rozetę,
którą podała jej Tiffany. - Dot mówiła, \e gdy tylko się
zjawisz, od razu mam cię o tym powiadomić.
- Powiedziała tak\e coś innego. śe wczoraj kazałaś mnie
pilnować, \ebym wieczorem nie wypiła więcej ni\ jednego
drinka - powiedziała Tiffany. Wsunęła śrubokręt do otworka
w pasie z narzędziami i wyciągnęła cienkie szczypce. -
Podobno boisz się, abym nie skończyła tak zle jak ty.
- Słucham? - Myśli Andie znów były przepełnione
szokujÄ…cymi obrazami z ostatniej nocy.
- To znaczy nie została matką - odrzekła Tiffany. - No
wiesz, jak to jest. Najpierw drinki... a potem ciÄ…\owy test...
dzieci... - wyjaśniła. - Złó\ to wszystko do kupy, a co
otrzymasz? - spytała zadowolona ze swego dowcipu.
- Aha, zostaje się matką. Jasne. Rozumiem - odparła
oszołomiona Andie, siląc się na uśmiech. Przeszyła ją fala
niepokoju.
Och, byle nie to! - jęknęła w duchu.
Przed ka\dym zbli\eniem ona i Jim u\ywali wczoraj
nowych prezerwatyw. Jim w kieszonce d\insów znalazł tylko
dwie. Resztę miała Andie. Po wyjezdzie starszego syna do
Kalifornii, sprzątając jego pokój, znalazła otwarte opakowanie
w szufladzie komody.
Andie zareagowała podobnie jak ka\da matka
osiemnastoletniego syna. Zaskoczeniem, a nawet
przera\eniem. Dla niej syn był nadal chłopcem. Przemogła się
i pełna niepokoju zadzwoniła do Kalifornii. Odbyła z synem
trudną rozmowę, krępującą dla obojga. O zawartości szuflady
potem całkiem zapomniała.
A\ do ostatniego wieczoru.
Ostatniego wieczoru upadła tak nisko, \e wzięła
prezerwatywy własnego syna! Pewnie umarłaby ze wstydu,
gdyby musiała się tłumaczyć Kyle'owi z braków w
opakowaniu. Byłoby to jednak lepsze ni\ zajście w cią\ę.
Mimo \e uwielbiała rolę matki i chętnie miałaby jeszcze
jedno dziecko, warunki jej na to nie pozwalały. No i nie
mogłaby mieć dziecka z mę\czyzną, który był tylko...
Nie potrafiła znalezć odpowiedniego określenia, które
brzmiałoby przyzwoicie. To ona, Andrea Wagner,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]